Jeśli słuchać tylko dyrektorów sprzedaży czy specjalistów od marketingu – i to oficjalnie – na rynku mieszkaniowym mamy nieustającą hossę. Firmy biją rekordy sprzedaży. Wiele z nich chwali się, że rok do roku znalazło więcej klientów na swoje osiedla. Ale to tylko część przekazu.
Jeśli przyjrzeć się rynkowi dokładniej, widać, że – mimo ciągle jeszcze dobrych wyników – dynamika sprzedaży spada. I to znacząco. Wystarczy spojrzeć na półroczne wyniki podawane przez deweloperów giełdowych.
Sami przedstawiciele tych firm – choć ciągle jeszcze nieoficjalnie – zaczynają mówić, że na rynku jest za dużo nowych lokali w stosunku do potrzeb. Podaż hamuje, ale i tak za wolno w stosunku do słabnącego popytu.
Co to oznacza? Że będzie walka cenowa między firmami. Bo nadal głównym kryterium wyboru lokum są ceny mkw. Deweloperzy będą mieli z obniżkami większy problem niż w 2008 r., gdy zapanowała bessa. Wtedy bowiem marże wynosiły ponad 30 proc., a dziś firmy twierdzą, że pracują na połowę niższych. Nie mają zatem takiego buforu jak kilka lat temu. A przetrzymywanie towaru w postaci mieszkania – z nadzieją, że trend się odwróci – na dłuższą metę jest zbyt kosztowne.
Trzeba zatem zakładać, że i czas sprzedaży nowych mieszkań się wydłuży, i ceny będą niższe niż dziś. Dlatego wiele firm w ostatnich tygodniach wprowadza „letnie promocje" czy „nocne wyprzedaże".