Jerzy Haszczyński o tym jak wygląda prawo dostępu do informacji publicznej w Szwecji

Każdy może poprosić o przejrzenie listów premiera czy generała. Z prawa dostępu do dokumentów korzystają szczególnie szwedzkie media.

Aktualizacja: 24.10.2016 22:52 Publikacja: 23.10.2016 19:54

Jerzy Haszczyński o tym jak wygląda prawo dostępu do informacji publicznej w Szwecji

Foto: Fotorzepa, Jerzy Haszczyński

Relacja ze Sztokholmu

Johan Linden był świeżo po studiach dziennikarskich, jako wolny strzelec rozpracował największy projekt militarny w Szwecji, wart grube miliardy. Udowodnił, że władze fałszywie przedstawiały projekt i że wbrew zapewnieniom o świętej zasadzie neutralności kraju militarnie jest on ściśle powiązany ze Stanami Zjednoczonymi.

Młody dziennikarz do cna wykorzystał prawo do dostępu do dokumentów. Wydobył ich z różnych instytucji rządowych i z koncernu zbrojeniowego aż 500 tysięcy. Nie było to łatwe, rzucano mu kłody pod nogi.

– Armia na początku się obawiała, że zamierzam przekazać dokumenty ambasadzie radzieckiej, czechosłowackiej lub polskiej – opowiada Johan Linden o swoim olbrzymim śledztwie dziennikarskim, które rozpoczął na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Zaowocowało książką, która wstrząsnęła sceną polityczną i gospodarczą Szwecji.

Prawdziwe „Millennium"

Praca Lindena to najciekawszy przykład szwedzkiego dziennikarstwa śledczego, z jakim się spotkałem. Przynajmniej w rzeczywistości, bo w literaturze może z nim rywalizować działalność dziennikarzy z „Millennium", gazety wymyślonej przez Stiega Larssona, który zresztą zanim zabrał się do pisania powieści, sam pracował jako dziennikarz. Dobrze wiedział, co reporter może i co mogą władze i koncerny, by mu pracę utrudnić.

Właściwie w Szwecji dziennikarz – i nie tylko on, bo prawo dostępu do akt jest powszechne – może dużo, chyba więcej niż gdziekolwiek indziej na świecie. Każdy może poprosić szefa rządu, by przedstawił mejle wysyłane ze służbowej skrzynki, albo dowolny urząd o dokumenty czy rachunki.

Obowiązuje zasada: wszystko jest dostępne, chyba że urzędnik udowodni, że dokument jest tajny. Może być tajny ze względu na bezpieczeństwo kraju albo – i tak często uzasadnia odmowę Ministerstwo Spraw Zagranicznych – dobro stosunków z innymi krajami.

Dwa i pół wieku jawności

Zanim dotarłem do Sztokholmu, dostałem ze szwedzkiej ambasady w Warszawie malutką książeczkę „10 rzeczy, które trzeba wiedzieć o Szwecji". Jedną z tych niezbędnych rzeczy jest informacja o tym, że konstytucja Szwecji opiera się na czterech podstawach prawnych, a dwie z nich dotyczą właśnie jawności: ustawa o wolności prasy (a w niej jest mowa o powszechnym dostępie do oficjalnych dokumentów) i ustawa zasadnicza o wolności słowa.

Taką wolnością Szwedzi cieszą się prawie nieprzerwanie od dwóch i pół wieku (w tym roku przypada dokładnie 250. rocznica powstania aktu o wolności prasy).

– Po tylu latach społeczeństwo jest tak czujne, że urzędnik państwowy, który decyduje się na korupcję, popełnia polityczne samobójstwo – mówi Anette Novak, rządowy komisarz ds. mediów.

Dlaczego Szwecja już w drugiej połowie XVIII wieku zadbała o wolność słowa? – Już wtedy ważniejszy od monarchy był parlament. A gdy jest kilka partii, to potrzebny jest kompromis. Szybko się okazało, że niezbędna jest swobodna dyskusja. A wgląd do dokumentów konieczny do tego, by ludzie wiedzieli, na kogo i na co głosują – opowiada profesor Jonas Nordin z Biblioteki Królewskiej w Sztokholmie, gdzie znajduje się kilka szaf z teczkami zapisów wolnych debat z tamtych czasów.

Dziennikarze mają dostęp do informacji, ale nie o wszystkim piszą. – Mogliby podawać adresy samobójców, ale tego nie robią, bo byłoby to nieetyczne. Obowiązuje ich kodeks etyczny, który jest bardziej restrykcyjny niż prawo – podkreśla Ola Sigvardsson, rzecznik praw mediów (ombudsman prasowy). Dziennikarze nie mogą też nawoływać do przemocy i stosować mowy nienawiści.

Afera z batonikami

Szwecja w rankingach dotyczących korupcji jest zazwyczaj w pierwszej trójce krajów najmniej dotkniętych tym zjawiskiem na świecie. W ostatnim zestawieniu organizacji Transparency International ustępuje jedynie sąsiadom: Danii i Finlandii.

Trudno tu o wielomilionowe afery z udziałem polityków. Podejrzenia budzą sprawy, które w wielu innych krajach nie zwróciłyby niczyjej uwagi. W styczniu media, a potem prokuratura zainteresowały się tym, czy szefowa MSZ Margot Wallström nie dostała nietypowej łapówki od związków zawodowych.

W kwietniu 2015 roku udało jej się bowiem wynająć apartament w Sztokholmie w budynku należącym do związków. Mieszkań na wynajem w dobrej lokalizacji w stolicy brakuje, a Wallström, jak się wydaje, ominęła kolejkę oczekujących. – Cieszę się ze śledztwa. Nie mam nic do ukrycia – skomentowała podejrzana. Do dziś zajmuje stanowisko szefowej dyplomacji.

Jak niewiele trzeba, by w Szwecji wpaść w tarapaty, pokazuje przykład Mony Sahlin, czołowej socjaldemokratki. Musiała wycofać swoją kandydaturę na szefową partii, gdy się okazało, że służbową kartą zapłaciła za skromne zakupy, w tym dwa batoniki Toblerone, od których ukuto nazwę afery. Potem nawet zwróciła pieniądze, ale uznano, że za późno. Sahlin wróciła na scenę polityczną i znowu zainteresowały się nią media i urząd antykorupcyjny. Była podejrzana o przyjęcie biletów na mecz tenisowy w Sztokholmie. Przetrwała jednak burzę, została szefową partii socjaldemokratycznej, ale nigdy nie została premierem, co w historii tego ugrupowania od stu lat nie przytrafiło się żadnemu przewodniczącemu.

Spisek sekty

Johan Linden przez kilka lat rozpracowywał wielki kontrakt na samoloty wielozadaniowe JAS 39 Gripen. W sprawę było zaangażowanych 20 urzędów, od Kancelarii Premiera przez najważniejsze ministerstwa po małe instytucje wojskowe.

– Władze zapłaciły za wiele maszyn, zanim jakakolwiek została zbudowana. Projektem zajmowała się grupa mężczyzn w podobnym wieku i podobnym pochodzeniu, którzy sprawiali wrażenie religijnych wyznawców lotniczego przemysłu zbrojeniowego. Byli w stanie zrobić wszystko i powiedzieć wszystko, by JAS 39 trafił do produkcji – opowiada Linden, wówczas wolny strzelec, teraz jeden z najważniejszych ludzi w telewizji publicznej SVT.

Gdy przeglądał niektóre dokumenty, za jego plecami stało dwóch uzbrojonych ludzi. Przesłuchiwał go wywiad wojskowy. Ale uzyskał dostęp do wszystkiego, co mu było potrzebne. Dowiódł, że debata publiczna i w parlamencie na temat projektu została zmanipulowana i że ukrywane były prawdziwe koszty.

– Istniało coś w rodzaju spisku przemysłu zbrojeniowego w tej sprawie, choć słowa „spisek" w swojej książce nie użyłem – mówi. Za najważniejsze sam uznaje to, że na jaw wyszły bardzo bliskie związki wojska i przemysłu zbrojeniowego z USA, choć neutralna Szwecja miała się trzymać z dala od jakichkolwiek sojuszów.

Śledztwo miało wpływ na późniejsze debaty nad projektami zbrojeniowymi. Także na postępowanie armii. Sporą część nakładu książki wykupiły siły zbrojne, była podręcznikiem dla wyższych rangą oficerów.

– Podszedł do mnie niedawno bardzo uzdolniony reporter i powiedział, że zajął się dziennikarstwem śledczym, jak przeczytał moją książkę. Warto było poświęcić tyle czasu na zebranie materiałów i jej napisanie – cieszy się Johan Linden.

Relacja ze Sztokholmu

Johan Linden był świeżo po studiach dziennikarskich, jako wolny strzelec rozpracował największy projekt militarny w Szwecji, wart grube miliardy. Udowodnił, że władze fałszywie przedstawiały projekt i że wbrew zapewnieniom o świętej zasadzie neutralności kraju militarnie jest on ściśle powiązany ze Stanami Zjednoczonymi.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?