W Polsce mieliśmy niedawno dwa przypadki zakłóceń w transporcie lotniczym. Pierwszy dwa tygodnie temu, kiedy nagle zgasły monitory na lotnisku Chopina. Drugi w czerwcu 2015 r. w czasie, gdy LOT podejmował w Warszawie wszystkie linie należące do sojuszu Star Alliance. Czy w tych przypadkach zadziałała siła zewnętrzna?
Pojęcie „ataki hakerskie" można rozumieć bardzo szeroko. Od tego, że ktoś próbuje zakłócić działanie jakiegoś systemu, do dużych zorganizowanych akcji. Co je spowodowało — nadal jest wyjaśniane.
W 2015 roku wysiadł cały system rezerwacyjny w LOT. I rzeczywiście pojawiły się podejrzenia, że mogli do tego doprowadzić hakerzy. Ale nie zawsze takie problemy są wynikiem celowej, szkodliwej działalności. Na podobną skalę, co w LOT, mieliśmy niedawno wydarzenie z Wielkiej Brytanii, gdzie pracownik sprawdzający prawidłowość działania systemu awaryjnego British Airways, wyciągnął wtyczkę z gniazdka. A potem ją wpiął, powodując jeszcze większy problem. Nie był to więc hakerski.
Nie zmienia to faktu, że wraz ze wzrostem ruchu lotniczego ataków na systemy linii lotniczych będzie coraz więcej i to zagrożenie nieustannie wzrasta w miarę tego, jak cyfryzacja wchodzi coraz głębiej w otaczającą nas przestrzeń. Z drugiej strony lotnictwo dzisiaj jest zupełnie inaczej zorganizowane. Samoloty typu Dreamliner działają na zupełnie innej zasadach, niż nawet Boeingi 767, którymi do niedawna jeszcze latał LOT. W przypadku najbardziej nowoczesnych maszyn sygnały przesyłane są drogą elektroniczną. To właśnie powoduje, że ryzyko związane z tymi systemami wyraźnie rośnie.
Zapewne niedługo obejrzymy jakiś film, w którym haker porwie Dreamlinera, albo Airbusa 380. Czy taka sytuacja w realu jest możliwa?