— Majówka jest bezpieczna. Sąd przychylił się do wniosku zarządu i zakazał przeprowadzenia strajku na podstawie referendum związków zawodowych — tłumaczył prezes LOT na konferencji prasowej zwołanej w piątek wieczorem. Cztery godziny później swoje spotkanie z mediami mieli związkowcy z ZZ Pilotów Komunikacyjnych i ZZ Personelu Pokładowego i Lotniczego, którzy uznali, że skoro sąd nie zakazał akcji na Lotnisku Chopina w Warszawie, tylko strajku ogólnopolskiego, to ich protest będzie legalny. A w wydanym oświadczeniu apelują do pozostałych czterech związków działających w spółce, aby przyłączyły się do ich protestu. Informują jednocześnie, że w zaistniałej sytuacji rozważają strajk ostrzegawczy, do którego — ich zdaniem— mają prawo w sytuacji, kiedy pracodawca uniemożliwia bądź utrudnia akcję strajkową.
W odpowiedzi na stanowisko związkowców zarząd LOTu wydał oświadczenie, w którym podkreśla, że decyzja sądu jest jednoznaczna i zakazuje organizacji strajku na podstawie referendum. „ Sygnały płynące od części związkowców, że nie zamierzają respektować tego orzeczenia, to jawne sprzeciwianie się decyzji sądu i łamanie prawa. (...) W sytuacji tak oczywistego łamania prawa będziemy zmuszeni wyciągnąć konsekwencje nie tylko wobec organizatorów, ale i uczestników zakazanego przez Sąd strajku. Chodzi bowiem o dobro naszych pasażerów i bezpieczeństwo lotów. (...)"
Argumenty zarządu, na podstawie których sąd zdecydował o zakazie akcji strajkowej dotyczyły referendum ogłoszonego w końcu marca i były następujące: urna do której pracownicy wrzucali swoje głosy wędrowała bo budynku siedziby LOTu, pojawiała się nawet w terminalu Lotniska Chopina. Do listy głosujących dopisywane były osoby, które nie są pracownikami. A głosy wrzucano do urny również po zakończeniu referendum, co nastąpiło 21 kwietnia, podczas gdy zbierano je jeszcze cztery dni później we środę 25 kwietnia. A o wyniku głosowania, poza tym, że zebrano wystarczającą liczbę głosów zarząd LOT nie został poinformowany. — Dodatkowo jeszcze w tej samej sprawie ogłoszono referendum już we wrześniu 2017, podczas gdy nie może być ono przeprowadzone dwukrotnie w tej samej sprawie — tłumaczył prezes LOTu.
Związkowcom chodzi przede wszystkim o powrót do systemu wynagradzania z 2010 roku. Został wtedy wypowiedziany układ zbiorowy, co było elementem planu ratunkowego wprowadzonego przez poprzedniego prezesa, Sebastiana Mikosza po tym, jak LOT znalazł się na skraju bankructwa i żeby przetrwać musiał skorzystać z pomocy publicznej. Zarobki pracowników zostały wtedy mocno ograniczone. A w przypadku pilotów i personelu pokładowego uzależniono je od liczby wylatanych godzin. Był to więc bardzo trudny czas, ponieważ warunkiem skorzystania z publicznych pieniędzy było ograniczenie siatki połączeń, czyli możliwości zarobienia pieniędzy było mniej. W tej chwili płace są znacząco wyższe, ponieważ siatka LOT nieustannie się powiększa. Zarobki personelu pokładowego, to 5-7 tys. złotych, pierwszy oficer średnio 22 tys., zaś kapitan 29 tys. Do tego dochodzą jeszcze diety ok 2 tys. złotych miesięcznie.
Przewodniczący Związku Zawodowego Pilotów Komunikacyjnych mówił podczas konferencji prasowej w Warszawie w piątek, że spółka musi w końcu wprowadzić „prawdziwy a nie cząstkowy" regulamin wynagradzania, najlepiej taki jak w 2010 roku. A jeśli miałyby w nim nastąpić zmiany, to powinny być one oparte — jak podkreślił — na zasadzie „partnerstwa i poszanowania wszystkich stron" i nie mogą zostać podjęte decyzją tylko zarządu.