Torba wypchana dolarami

Fragment powieści neomilicyjnej „Masz to jak w banku" Ryszarda Ćwirleja.

Publikacja: 19.06.2018 22:10

Torba wypchana dolarami

Foto: materiały prasowe

Okolice Pniew

Piątek, 10 lutego 1989 r. Godzina 6.35 (...)

– 054, odezwij się, odbiór. – Z głośnika radiotelefonu rozległ się głos dyżurnego.

– A ten czego, do cholery, chce? – warknął chorąży, wyczuwając przez skórę problemy.

– Trzeba się dowiedzieć. – Maryniak chwycił popielaty mikrofon. – Ja 054, melduję się.

– Gdzie jesteście?

– Gdzie my, kur..., jesteśmy?

– Jak gdzie? W lesie? Na patrolu jesteśmy, przy dziewięćdziesiątce dwójce.

– Na patrolu, przy dziewięćdziesiątce dwójce.

– Ale w którym miejscu?

– Dawaj ten mikrofon! – Chorąży przyłożył urządzenie do ust i wcisnął przycisk.

– Albin mówi, co jest, Kaziu?

– Albin, gdzie jesteście?

– Jakieś piętnaście kilometrów od Pniew w kierunku na Poznań.

– Dobra, w takim razie włączaj syrenę i jedź na Pniewy. Mamy wypadek osobówki zaraz za Podrzewiem. Jeszcze nikogo tam nie ma. Pogotowie z Szamotuł będzie za pól godziny. Zabezpieczyć i udzielić pomocy jakby co.

– Ale która jest godzina, bo my o siódmej kończymy?

– Za kwadrans siódma. Nic ci nie poradzę. Jeszcze nie mam zmiany. Wykonać!

– Zrozumiałem. – Chorąży odwiesił słuchawkę. – Kur..., że też musiało nam się przytrafić na koniec roboty!

(...)

Maryniak zatrzymał radiowóz za białym trabantem. Obaj milicjanci natychmiast wyszli z samochodu. Uderzyła w nich fala zimnego powietrza.

– A żeby go szlag trafił – warknął chorąży, wciskając mocniej na głowę swoją czapkę uszankę.

– Kogo? – Zdziwiony sierżant spojrzał na dowódcę patrolu.

– A no tego ku..., co się tu rozpieprzył – warknął Stefański. – Nie mógł to se spokojnie jechać, gnój jeden? Musiał pędzić jak jaki poj...?

– Nawet szybciej jechał – wtrącił się facet stojący na poboczu z papierosem w zębach, ubrany w czapkę z misia i barani gruby kożuch. – Wyprzedzał mnie, to mi się zdaje, że mógł mieć ze sto dwadzieścia na liczniku, a droga śliska...

– Idziemy, dalej! – ponaglił sierżanta chorąży, nie zwróciwszy specjalnej uwagi na to, co miał do powiedzenia świadek.

– Na pośpiech za późno, panie władzo – odezwał się kierowca fiata, ubrany w skórzaną kurtkę pilotkę i narciarską czapkę z wełny. – My już tam byli. Facet sztywny jak pal Azji. Nie ma co zbierać. Chcieli my mu udzielić pomocy, co nie, panie... – Tu spojrzał na tego od trabanta, a ten natychmiast potwierdził, kiwając głową.

– Skąd to niby wiecie tak dobrze? Może jeszcze się da go sztucznie naoddychać? – Sierżant przypomniał sobie o metodzie usta-usta i zaraz zrobiło mu się niedobrze na myśl o wspólnym oddychaniu z jakimś truposzem.

– Ja w wojsku byłem w kolumnie sanitarnej, to z pierwszej pomocy mam przeszkolenie – wyjaśnił ten w kożuchu. – Facet jest załatwiony na ament.

– Jakby tak nie pędził, to by teraz mógł sobie siedzieć w ciepłym i pić piwo, a tak żona czeka, a tu zamiast męża do chaty zapuka milicjant. – Ten w pilotce otarł łzę, która zakręciła mu się w kąciku oka, ale wcale nie z żalu za facetem, ale na myśl o tym, że to on mógłby teraz tu leżeć i stygnąć na mrozie.

– Tak od rana? Rano się nie pije piwa – nie zgodził się z nim były sanitariusz.

– A niby co? Piwo najlepsze na kaca od rana – zauważył właściciel fiata.

Obaj milicjanci jednak nie mieli zamiaru przysłuchiwać się dyskusji świadków. Po to przyjechali na miejsce, żeby na własne oczy zobaczyć, co i jak, i wydać fachową opinię. Znali się na rzeczy, bo w końcu byli z drogówki, więc niejedną kraksę już widzieli. Ta na pierwszy rzut oka nie była inna niż większość wypadków, do których dochodziło na śliskiej drodze.

–Zdaje się, że kierujący pojazdem marki Volkswagen Passat nie dostosował prędkości do warunków panujących na drodze – stwierdził chorąży Stefański, zatrzymując się przy wywróconym do góry kołami aucie. Jego zastępca przykucnął i zajrzał do środka, przyświecając sobie latarką. Kierowca mógł mieć najwyżej trzydzieści lat. Leżał na podbitce dachu auta. Głowę miał wygiętą pod nienaturalnym kątem. Nie trzeba było być wielkim specjalistą od spraw medycznych, by wiedzieć, że wygięcie jest spowodowane skręceniem karku. Sierżant Maryniak z ulgą darował więc sobie sprawdzanie pulsu. Nie lubił dotykać trupów.

– Podczas manewru wyprzedzania na oblodzonej nawierzchni kierujący passatem na zachodnioniemieckich numerach rejestracyjnych stracił panowanie nad kierownicą i samochód zjechał z drogi. W wyniku... – Chorąży przerwał, by sprawdzić stan faktyczny. – Jak tam, Stefan, facet żyje czy nie żyje?

– Kark skręcony, znaczy się cholera go wzięła. Ale mordę ma jakąś obcą. Znaczy się taką bardziej murzyńską, ino że białą, ale murzyńską.

– Aha, Arab znaczy się. To będzie tak... W wyniku wypadku kierujący pojazdem poniósł śmierć na miejscu. I jak będzie, Stefan? Dobrze se poukładałem raport? Wszystko się zgadza?

Sierżant wstał i spojrzał na kolegę. Pierwsze promienie wschodzącego słońca oświetliły jego rumianą twarz, ozdobioną sumiastymi wąsami.

– Łe, no pewnie, że się zgadza. Co ma się nie zgadzać, jak się wszystko zgadza. Ty to jak nikt na komendzie umisz taki protokół upisać. Mucha nie siada. Ja to bym się pół dnia męczył, żeby tak wymyślić.

– Bo widzisz, trzeba mieć do tej roboty łeb.

– To to ja wiem, ale też trzeba czasem pokombinować, co nie? – Sierżant uśmiechnął się chytrze.

– Że niby co?

– Ano tyle, żeby się nic niepotrzebnie nie zmarnowało – powiedziawszy to, machnął przed chorążym kluczykami wyjętymi ze stacyjki. – Zdaje mi się, że tam w bagażniku jakaś wódeczka się musiała roztrzaskać, bo śmierdzi.

– Jak się roztrzaskała flaszka, to po cholerę chcesz tam zaglądać? – Chorąży wzruszył ramionami.

– Na wszelki wypadek, znaczy się służbowo, czy aby jakiej kontrabandy nie przewoził.

– Kontrabandy? Przecież to nie Polak. Na niemieckich blachach. Oni przecież do nas nic nie przemycają.

Sierżant nie dał się przekonać. Podszedł do bagażnika, włożył klucz i przekręcił. Zamek nie zablokował się podczas wypadku. Klapa się otworzyła i ze środka wypadło koło zapasowe, metalowa skrzynka i obszerna sportowa torba. Na śnieg wysypało się trochę potłuczonego szkła i kilka całych butelek wódki.

– Nie mówiłem? – ucieszył się Maryniak. – Jak z peweksu, niemiecka chyba. Trzeba schować, bo przecież nie zostawimy tym szuszwolom z pomocy drogowej. Ta torba też się nada. – Pochylił się i chwycił za błyskawiczny zamek. Pociągnął go i już chciał wyrzucić zawartość na śnieg, przekonany, że wewnątrz są tylko jakieś ubrania... – Jezus Maria – jęknął, włożywszy dłoń do środka.

– Co, jeszcze jeden trup? – zapytał chorąży, podchodząc do kolegi.

– O ja pier...!

– Co jest, do cholery...?

– Patrz się do środka! – Sierżant skierował strumień światła na torbę.

– O Jezusie Nazareński! – wyszeptał chorąży, zapominając całkowicie o swoim świeckim światopoglądzie wynikającym z przyjęcia zasad dialektyki marksistowsko-leninowskiej, której uczył się na kursach zaraz po rozpoczęciu służby w Milicji Obywatelskiej. No ale jak mógł inaczej zareagować człowiek, nawet w stopniu chorążego, na widok całej torby wypełnionej po brzegi dolarami, człowiek, którego raz na rok stać było na zakup paru dolców od cinkciarza i wydanie ich na świąteczne zakupy w peweksie. To, co było w torbie, wystarczyłoby mu na takie zakupy zapewne przez najbliższych kilkaset lat.

Okolice Pniew

Piątek, 10 lutego 1989 r. Godzina 6.35 (...)

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Literatura
Dzień Książki. Autobiografia Nawalnego, nowe powieści Twardocha i Krajewskiego
Literatura
Co czytają Polacy, poza kryminałami, że gwałtownie wzrosło czytelnictwo
Literatura
Rekomendacje filmowe: Intymne spotkania z twórcami kina
Literatura
Czesław Miłosz z przedmową Olgi Tokarczuk. Nowa edycja dzieł noblisty
Literatura
Nie żyje Leszek Bugajski, publicysta i krytyk literacki