Rzeczpospolita: Dzięki pierwszemu tomowi dzieł zebranych Jeremiego Przybory możemy sobie przypomnieć jego niezwykły dorobek. A jakich poetów sam najbardziej cenił?
Konstanty Przybora: Twórców z przedwojennej polskiej plejady poetyckiej. Dużo oczywiście zależało od utworu. Bez wyjątku lubił Boya, ale bardzo też lubił Gałczyńskiego. Zwracał także uwagę na autorów przedwojennych piosenek, bo na nich się wychował. Tak więc poeci owszem, ale nie tacy bardzo poważni. Choć Puszkina też lubił. Jego wiersz o uczonym kocie znam do dziś na pamięć.
Dużo czytał?
Nie był człowiekiem, który pożera literaturę, bo w odróżnieniu ode mnie czytał bardzo wolno. To zabawne, ale w sprawach literackich nie czuł się też wcale erudytą. Wiedział, że nie ma gigantycznego zaplecza literackiego, nie miałby czasu tego wszystkiego ogarnąć. Ale na tyle starannie dobierał lektury, że wszystko mu się potem przydało do pisania.
Jako poeta z finezją poruszał się po polszczyźnie. I tę umiejętność chyba przejął pan po ojcu, próbując odrobinę poezji i surrealizmu włączyć do języka reklamy.