Owe mity to stare tropy, ślady, które autor ujawnia, przedstawiając swój sposób dobierania lektur, gromadzenia – i pozbywania się – książek, bibliofilskiej pasji, ewoluującej i podatnej na fluktuację nastrojów. Dunin-Wąsowicz, wydawca, twórca nieporównanej „Lampy i Iskry Bożej”, „rzekomy odkrywca talentów bardzo poczytnych później pisarzy” – to jego słowa, deprecjonujące prawdziwe zasługi – do zestawu swoich prac poświęconych literaturze i literackiej geografii dodał tom ni to wspomnień, ni to wyjaśnień. Pretekstem do „Dzikiej biblioteki” stała się domowa kolekcja autora – stworzył swoisty przewodnik po niektórych półkach, przyznając się do kolekcjonerskich słabości (komiksy, tramwaje, robinsony dla przykładu) i ciepło mówiąc o ludziach, którzy jego kolekcjonerską obsesję dzielą. Poprawna charakterystyka pracy jest mi, szczerze mówiąc, obojętna, liczy się dzieło – każdy powód jest dobry, by podsunąć książkę o książkach.

W latach 60. serię pod tym wezwaniem zapoczątkowało Ossolineum, Dunin-Wąsowicz odwołuje się do niektórych jej tytułów. Słusznie przypomina ów cykl pełen nieoczekiwanych perełek – obok prac „na stopień”, habilitacją trącących, sporo tam było tomów pisanych z pasją odkrywcy i fascynata (np. „Philobiblon polski”). Również tak niezwykły projekt jak licząca kilkanaście tomów kolekcja erudycyjnych esejów Andrzeja Banacha, którą w latach 60. i 70. z ogromną pieczołowitością publikowało Wydawnictwo Literackie.

Lektura „Dzikiej biblioteki” uświadomiła mi jednak, że moje powtarzane od lat apele, by namawiać wydawców do pisania wspomnień, publikować je, przedstawiaćczytelnikom – nie mają większego sensu. Bo to lektury z kluczem, dostępne dla tych, którzy posługują się językiem autora. Znają nazwiska, miejsca. Kojarzą fakty, pamiętają wydarzenia. Księgarnie upadają, zamykają się antykwariaty – autor wspomina co najmniej kilka, którym „zeszło się” w ostatnich latach; ich rolę przejmują nawet nie bukiniści, coraz częściej rozstawiający kartony książek na ulicach, co internet: Allegro i Amazon wymieniane są w tomie wcale nierzadko.

Dunin w gruncie rzeczy pisze o widmowym świecie, ludziach z getta książki. Dla przeciętnego odbiorcy tego towaru – bo książka już od dawna tak jest traktowana, przyzwyczaili nas do tego handlowcy i promotorzy – mówienie o „getcie” będzie niezrozumiałe. Czyta coraz mniej Polaków, mimo iż co roku ukazuje się coraz więcej nowych tytułów. Po lektury sięgają „ludzie księgi”, w szerokim znaczeniu tego określenia. Ciekawe, kiedy okaże się, że nawet dla nich nie warto już niczego publikować.