Członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej połączyli w tym roku wodę z ogniem. Największymi zwycięzcami oscarowego wyścigu są filmy z dwóch biegunów kina – znakomity „Spotlight" Toma McCarthy'ego, uznany za najlepszy tytuł roku, i „Mad Max: Na drodze gniewu", którego twórcy wyszli z Dolby Theatre aż z sześcioma statuetkami. A pośrodku jest uhonorowana trzema nagrodami „Zjawa".
Bo na kartach do głosowania od jakiegoś czasu toczy się walka o duszę kina. Czym jest? Czym będzie? W ostatnich latach akademicy starali się udowodnić, że sztuka filmowa zza oceanu ma duże ambicje, i przyznawali Oscary filmom, które ostro diagnozowały kondycję społeczeństwa i współczesnego człowieka. „To nie jest kraj dla starych ludzi" braci Coen, „Miasto gniewu" Paula Haggisa, „The Hurt Locker. W pułapce wojny" Kathryn Bigelow, ubiegłoroczny „Birdman" Alejandro Gonzaleza Inarritu – tych tytułów nie mogli ignorować nawet wyrafinowani krytycy europejscy.
I cieszy, że znów wygrało kino ważne. „Spotlight" – o śledztwie, jakie w 2001 roku prowadzili reporterzy z „Boston Globe" – to mocny głos na temat pedofilii w Kościele, a jednocześnie bliska „Wszystkim ludziom prezydenta", porywająca opowieść o dziennikarstwie. Takim, jakiego dzisiaj już prawie nie ma. Rzetelnym, odpowiedzialnym, odważnym. Uprawianym nie po to, żeby dostarczyć „kontent" albo podlizać się politykom, lecz po to, by ujawniać prawdę i naprawiać świat. Wspaniały laureat Oscara – kawał kina w najlepszym wydaniu.
Skromnie i na bogato
Ale Hollywood nie zapomina, że kino jest biznesem. Dlatego w oscarowym wyścigu artystyczne produkcje, takie jak „Spotlight" czy nakręcony za 6 mln dolarów „Pokój" Lenny'ego Abrahamsona, zderzyły się z kinem przygody i wielkimi hitami kasowymi o budżetach 100–150 mln dolarów: „Mad Maxem: Na drodze gniewu" George'a Millera, „Marsjaninem" Ridleya Scotta czy „Zjawą" Alejandro Gonzaleza Inarritu. Ten ostatni film ma rozmach inscenizacyjny i gwiazdy, a jednocześnie Meksykanin łamie amerykańskie konwencje. Proponuje pozbawiony heroizmu antywestern o przetrwaniu i zemście. Romantyczny kowboj Gary Cooper nie idzie tu samotnie przez miasteczko. Brzydki, zarośnięty i wyniszczony Leonardo DiCaprio wyciąga ze zwłok konia wnętrzności i chroni się w jego skórze przed mrozem. Film przyniósł Oscary reżyserowi oraz operatorowi Emmanuelowi Lubezkiemu.
No i wreszcie, po sześciu nominacjach, Leonardowi DiCaprio. Warto zresztą zauważyć ważny trend dzisiejszego kina. Reżyserzy uznali, że najciekawsze scenariusze pisze życie. DiCaprio zagrał autentycznego trapera z początku XIX wieku, który w śniegach Karoliny Południowej, ciężko zraniony przez niedźwiedzia, przeszedł tysiące kilometrów, by zemścić się na kumplu, który go zdradził.