Francuzom trudno jednak się dziwić. Polskie władze nie tylko zerwały kontrakt na zakup śmigłowców Caracal na tydzień przed planowanym przyjazdem Hollande'a, ale nawet do tej pory oficjalnie nie poinformowały o tym Paryża.
W ten sposób w momencie, gdy znany nam świat chwieje się w posadach, Rosja grozi za wschodnią granicą, prezydentem USA może zostać nieobliczalny Donald Trump a Unii po Brexicie grozi rozpad, polski rząd obraża najważniejszą potęgę wojskową zachodniej Europy.
Dla Francuzów zakup Caracali miał być sygnałem, że Polska poważnie traktuje budowę europejskiej armii, pomysł, który rzekomo popiera Jarosław Kaczyński. Za ideą konsolidacji przemysłu zbrojeniowego Unii stała zresztą nie tylko Francja, ale także Niemcy i Hiszpania, które także biorą udział w produkcji europejskich śmigłowców. Polska miała dołączyć do tego grona.
To wszystko niestety przerosło zdolności percepcji szefów MON i MSZ. Nawet nie próbowali wytłumaczyć Francuzom, że ze względu na zbyt rozbudowane programy socjalne nie ma środków na zakup Caracali, ale wciąż traktujemy poważnie francuskiego partnera. I że o strategii rozwoju państwa nie decydują związkowcy z konkurencyjnych zakładów w Mielcu i Świdniku.
Nasz kraj ma w zjednoczonej Europie fatalną prasę, sojuszników niewielu. Właśnie dlatego nie udało nam się zatrzymać niekorzystnego projektu unijnej dyrektywy o pracownikach delegowanych. A to tylko jeden z wielu przykładów nadchodzących, niekorzystnych dla nas decyzji Brukseli. Nasi partnerzy z grupy Wyszehradzkiej, gracze drugiej ligi, tego nie zmienią. Tym bardziej, że poza wrogością do uchodźców niewiele nas z nimi łączy.