Curry: Dostawca marzeń

W NBA po fazie zasadniczej nikt nie ma wątpliwości: mistrzem mogą być tylko Golden State Warriors.

Aktualizacja: 18.04.2016 20:32 Publikacja: 18.04.2016 18:54

Stephen Curry sprawia, że żal po odejściu Kobe'go Bryanta jest mniejszy

Stephen Curry sprawia, że żal po odejściu Kobe'go Bryanta jest mniejszy

Foto: AFP

Drużyna z Oakland w Kalifornii zdominowała rozgrywki. Wygrywając 73 mecze, Warriors pobili 20-letni rekord Chicago Bulls, ustanowiony w 1996 r. przez zmierzającą po czwarty tytuł drużynę pod wodzą Michaela Jordana. Wojownicy są pierwszym zespołem w historii NBA, który przegrał mniej niż dziesięć spotkań w sezonie.

Obrońcy tytułu mają wszystkie argumenty, by powtórzyć sukces. Ich ofensywa jest niemal nie do powstrzymania – rzucają w meczu średnio prawie 115 pkt, o ponad 10 pkt więcej niż przeciwnicy. Najchętniej robią to z dystansu – jako jedyny zespół trafiają ponad 40 proc. rzutów za trzy punkty.

Snajperzy dwaj

No i mają Stephena Curry'ego – bezapelacyjnie najlepszego obecnie gracza na świecie, który potrafi trafić do kosza niemal z każdej pozycji, i to bez względu na to, ilu przeciwników stara się go powstrzymać. Nawet faulowanie koszykarza Warriors jest bezcelowe, gdyż rzuty osobiste wykonuje on najlepiej w lidze, ze skutecznością 91 proc. W Oakland mówią o nim – dostawca marzeń.

Curry pobił też w tym roku rekord, zresztą własny, celnych rzutów za trzy punkty. Trafił z dystansu aż 402 razy z 45-proc. skutecznością. Razem z drugim strzelcem drużyny – Klayem Thompsonem – rzucili w sumie 678 trójek. Aż 13 drużyn NBA miało ich mniej niż tych dwóch koszykarzy.

Swoją dominację Warriors potwierdzili już na starcie playoffów, wygrywając z Houston aż 26 pkt.

Golden State Warriors grają koszykówkę wyniszczającą rywali. Szybkie tempo, krótkie akcje, wysoka skuteczność – w efekcie mecze, w których rzucają poniżej 100 pkt, zdarzają się rzadko. Cała nadzieja ich przeciwników w tym, że to, co wygląda jak blitzkrieg, może doprowadzić do zmęczenia materiału. Trudno grać tak intensywnie przez 100 meczów w ciągu nieco ponad siedmiu miesięcy.

Widać to było już pod koniec sezonu, gdy Warriors wygrywali z trudem, a wielu amerykańskich analityków dopatrywało się w ich grze braku motywacji. Ciężko też utrzymać tak wysoką skuteczność, jaką dotychczas mogli pochwalić się Wojownicy.

Główni rywale Warriors, ich poprzednicy na mistrzowskim tronie – San Antonio Spurs, grają zupełnie inną koszykówkę, bardziej kontrolowaną, mniej żywiołową i z nieco większym wykorzystaniem rezerwowych. I to też przynosi sukcesy.

Spurs osiągnęli najlepszy wynik w 50-letniej historii klubu. Wyczyn ten jest tym bardziej godny uznania, że to jedna z najstarszych drużyn NBA, ze średnią wieku powyżej 30 lat. Właśnie ich Warriors powinni obawiać się najbardziej.

Finał Konferencji Zachodniej będzie więc w tym roku najprawdopodobniej małym finałem NBA. Duże apetyty na tytuł ma bowiem także Oklahoma City Thunder, która na drodze do tej fazy rozgrywek najprawdopodobniej będzie musiała się zmierzyć ze Spurs.

Bez przepaści

W przeciwieństwie do konferencji, w której dominowali Warriors i Spurs, na Wschodzie nie było takiej przepaści między liderami a resztą. A bardziej wyrównana rywalizacja to zwykle ciekawsze mecze.

Zdaniem bukmacherów bezapelacyjnym faworytem w tej konferencji są Cleveland Cavaliers – drużyna LeBrona Jamesa i Kyrie Irvinga. Cavs w ubiegłym roku przegrali z Warriors w finałach, ale byli zdziesiątkowani przez kontuzje. W tym roku zapowiadają rewanż.

Druga drużyna sezonu zasadniczego na Wschodzie – Toronto Raptors – rozpoczęła play-offy od szokującej porażki ze znajdującymi się w przebudowie Indiana Pacers.

Szanse na finały konferencji ma praktycznie każda drużyna, o ile nie będzie musiała się wcześniej mierzyć z Cavaliers.

Cisi bohaterowie

W cieniu kandydatów do mistrzowskiego tytułu są drużyny, które wielkich szans na mistrzostwo nie mają, ale i tak są już cichymi bohaterami play-offów, np. Portland Trail Blazers.

Drużyna ze stanu Waszyngton została w ubiegłym roku rozbita kadrowo – trzech najważniejszych graczy (Nicholas Batum, LaMarcus Aldridge, Wesley Matthews), skuszonych wielkimi pieniędzmi przez konkurentów, pożegnało się z ekipą z Portland. A mimo to Blazers udało się w ekspresowym tempie odbudować zespół wokół jednej gwiazdy – Damiana Lillarda. Uciekinierów zastąpili do niedawna rezerwowi, którzy jeśli nawet indywidualnie są gorsi od poprzedników, jako drużyna okazali się godni play-offów.

Zespół Marcina Gortata – Washington Wizards – rozpoczynał sezon z wielkimi aspiracjami, w składzie, który na papierze wyglądał lepiej niż przed rokiem. Kiedy jednak kluczowi gracze doznali kontuzji, rezerwowi nie byli w stanie unieść ciężaru gry. Wizards wylądowali na dziesiątym miejscu, wygrywając tylko połowę spotkań. Nie było więc zaskoczeniem, że zaraz po zakończeniu sezonu zasadniczego trener Randy Wittman stracił posadę.

Pomimo że dla polskiego jedynaka w NBA był to jeden z najlepszych sezonów w karierze, jego przyszłość w drużynie z Waszyngtonu jest niepewna. Nowy trener z aspiracjami to zwykle preludium do zmian – zarówno tych w sposobie gry, jak i kadrowych. A nazwisko Gortata już w trakcie sezonu pojawiało się na transferowej giełdzie.

Będą reklamy na koszulkach koszykarzy

Nawet 100 mln dolarów rocznie chce na tym zarobić NBA. Kolejne 4–6 mln rocznie ma zasilić budżety każdego z 30 klubów ligi. Reklamy pojawią się od sezonu 2017/2018. Projekt ma charakter pilotażowy i potrwa trzy sezony.

To pierwsza z czterech dużych amerykańskich profesjonalnych lig (pozostałe to NFL, NHL i MLB), która zdecydowała się na taki krok. Wyjątkiem jest piłkarska MLS, gdzie reklamy od dawna są standardem. Te w NBA będą jednak dużo mniejsze – ich rozmiar ma nie przekraczać 6,5 na 6,5 cm.

Sezon, w którym pierwszy raz pojawią się reklamy, będzie też pierwszym, gdy koszykarzy NBA ubierze firma Nike, zastępując Adidasa. Wartość tej ośmioletniej umowy szacuje się na miliard dolarów. NBA była jednym z globalnych prekursorów sprzedaży praw do nazw hal sportowych. Obecnie tylko trzy z nich nie mają w nazwie sponsora. —hubs

NBA

Drużyna z Oakland w Kalifornii zdominowała rozgrywki. Wygrywając 73 mecze, Warriors pobili 20-letni rekord Chicago Bulls, ustanowiony w 1996 r. przez zmierzającą po czwarty tytuł drużynę pod wodzą Michaela Jordana. Wojownicy są pierwszym zespołem w historii NBA, który przegrał mniej niż dziesięć spotkań w sezonie.

Obrońcy tytułu mają wszystkie argumenty, by powtórzyć sukces. Ich ofensywa jest niemal nie do powstrzymania – rzucają w meczu średnio prawie 115 pkt, o ponad 10 pkt więcej niż przeciwnicy. Najchętniej robią to z dystansu – jako jedyny zespół trafiają ponad 40 proc. rzutów za trzy punkty.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Afera bukmacherska w USA. Gwiazdy NBA tańczą z diabłem
Koszykówka
Jeremy Sochan w reprezentacji Polski. Pomoże nam obywatel świata
Koszykówka
Marcin Gortat na świeczniku. Docenił go nawet LeBron James
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów