Agnieszka Bibrzycka opowiada o swojej karierze

Agnieszka Bibrzycka, najlepsza polska koszykarka ostatnich lat zakończyła karierę. Wspomina grę w USA, Rosji i Turcji. Były sukcesy i ciekawi prezesi.

Aktualizacja: 14.02.2016 19:56 Publikacja: 14.02.2016 19:12

Pożegnanie 33-letniej Agnieszki Bibrzyckiej – wielokrotnej mistrzyni Polski, Turcji i Rosji, zwycięż

Pożegnanie 33-letniej Agnieszki Bibrzyckiej – wielokrotnej mistrzyni Polski, Turcji i Rosji, zwyciężczyni Euroligi, zawodniczki WNBA, w 2003 roku uznanej przez „La Gazzetta dello Sport” za najlepszą koszykarkę Europy

Foto: PAP/EPA

Rzeczpospolita: Czy pożegnanie w Gdyni było takie, o jakim pani marzyła?

Agnieszka Bibrzycka: Tak, podchodzili do mnie obcy ludzie i płakali tak jak ja. To było niesamowite uczucie. Gdybym skończyła karierę sezon wcześniej w Fenerbahce Stambuł, tak jak początkowo planowałam, to nie przeżyłabym tylu wzruszeń. Po prostu wróciłabym po cichu do Polski. Ale powiedziałam sobie: nie, chcę mieć z tego większą satysfakcję.

Kiedy przyjechała pani do Gdyni?

Gdy miałam 19 lat. Postawiłyśmy wszystko na jedną kartę. Ja, mama i siostra. Spakowałyśmy do auta wszystko, co miałyśmy w domu w Bytomiu, i przeprowadziłyśmy się na drugi koniec Polski. Pierwszy sezon miałam cichy. Rok później byłam już pełnoprawną zawodniczką. Trafiłam do fantastycznego zespołu z Gosią i Kasią Dydek, Joanną Cupryś, Amerykankami, które były gwiazdami. W Gdyni rozkwitłam, to tu otworzyły się przede mną drzwi do wielkiego świata.

A którą zagraniczną przygodę wspomina pani najlepiej? Była Moskwa, Stambuł, San Antonio, Jekaterynburg...

Zdecydowanie Rosję i Jekaterynburg. I nie chodzi o same sukcesy, bo tych w każdym klubie miałam dużo. Spotkałam tam fajne dziewczyny, prezesów i trenerów. Spędziłam tam 4,5 roku, a gdyby nie ciąża, to zostałabym dłużej.

Jak się żyło w azjatyckiej części Rosji?

Przez ciągłe zimno życie było monotonne. Kiedy przyjeżdżałyśmy do miasta we wrześniu, zaczynała się zima. Przez dwa–trzy miesiące temperatura spadała do minus 40 stopni. Rytm dnia wyznaczał trening, powrót do domu, wyjście do restauracji. Miałyśmy swoich szoferów. Jazda samochodem w tych warunkach jest niebezpieczna. Jekaterynburg, jak cała Rosja, to miasto kontrastów. Centrum jest ogromne, pełne sklepów, nowoczesnych biurowców. Ale tuż za rogiem stały chaty zbite z drewna, zniszczone blokowiska. Prezes starał się nam to wynagrodzić. Kiedy miałyśmy mecze w Eurolidze, zostawałyśmy na chwilę w Paryżu, by pospacerować po Polach Elizejskich. Obozy organizował w najlepszych kurortach w Hiszpanii. A prócz tego było mnóstwo imprez. Tydzień w tydzień: tańce, śpiewanie, występy artystyczne, typowy rosyjski blichtr. Alkohol też – z prezesem trzeba było się napić. Miał gest. Obdarowywał nas prezentami, biżuterią. Z okazji urodzin, dnia kobiet, albo i bez.

Na mecze jeździłyście pociągami czy latałyście samolotami?

Odległości i różnice czasowe były tak ogromne, że zawsze miałyśmy wyczarterowany samolot. Pociągami zdarzyło mi się jeździć, gdy grałam w Spartaku Moskwa.

Pani odejście ze Spartaka wywołało mały skandal...

To prawda. Odniosłyśmy wówczas największy sukces, po mistrzostwie Rosji zdobyłyśmy tytuł najlepszej drużyny w Europie. Prezes więc się zdziwił, że chcę odejść. Powiedziałam, że oferta z Jekaterynburga jest dwa razy lepsza finansowo, a do tego jest tam trener, z którym chcę pracować. I dopięłam swego. Nie żałuję, bo ogrywałyśmy potem Spartaka. Ale prezes ciągle był na mnie wściekły. Gdy grałyśmy w Moskwie, wyzywał mnie z trybun.

Wyzywał?

Tak. Był dziwnym człowiekiem, o którym można by napisać książkę. Szabtaj von Kalmanowicz. Potrafił przyjść na trening, rzucić na środek parkietu stos dolarów i powiedzieć: która z was pierwsza trafi z połowy, zgarnia wszystko. Był bardzo ciekawą postacią. Był, bo został zastrzelony w centrum Moskwy. Mafijne porachunki.

A Stambuł? W Fenerbahce grała pani trzy lata.

Przez pierwsze pół roku byłam w kulturowym szoku, do wielu rzeczy nie mogłam się przyzwyczaić. Na przykład do tego, jak bardzo emocjonalni są Turcy. Ci, którzy urodzili się po azjatyckiej stronie, kibicowali Fenerbahce na „bij, zabij". Ci, którzy po europejskiej, trzymali z Galatasaray. Nienawiść do rywala przekazywali tam z pokolenia na pokolenie. Innym problemem było to, że Turcy to ludzie, którzy zawsze mają czas. Ich ulubione powiedzenie to: „taman, taman", czyli „dobrze, dobrze". Kilka razy wybuchłam, bo nie byli w stanie załatwić najprostszych rzeczy, np. ciepłej wody czy lodówki. Byłam w Stambule z małym dzieckiem, potrzebowałam pomocy. Nieraz nie mogłam się jej doprosić. Zupełnie inaczej niż w Rosji, gdzie wystarczył jeden telefon i już był ktoś, kto pomagał.

Jak w kraju muzułmańskim radziła sobie kobieta z Europy Zachodniej, o egzotycznej dla Turków urodzie?

Blisko mojego domu był meczet, z początku modlitwy wyznaczały mi rytm dnia. Później przywykłam. Natomiast jeśli chodzi o podejście do kobiet, to są one gorzej traktowane. Na nasze treningi przychodzili prezesi i oglądali, komentowali. Czułyśmy się jak w stadninie koni. Nigdy nie było miejsca na dialog, był monolog mężczyzny i jego protekcjonalny ton. Kiedy szło nam dobrze, organizowali przyjęcia, nosili nas na rękach. Kiedy miałyśmy słabszy okres, zaczynały się schody. W ostatnim sezonie, kiedy nie doszłyśmy do finału, przestali nam płacić wynagrodzenie. Prezes zaprosił mnie do siebie na rozmowę i od razu powiedział, żebym nie siedziała, zakładając nogę na nogę. Odpowiedziałam, że tak właśnie siedzą kobiety. On na to, że mam siedzieć na baczność albo wyjść. Odpowiedziałam, że bardzo chętnie. Wyszłam, spakowałam się i nazajutrz wyleciałam do Polski.

Czemu pani przygoda z WNBA trwała tylko dwa sezony?

Do Stanów wyjechałam, grając jeszcze w polskiej lidze. Bardzo mi się tam podobało, w San Antonio kilka razy spotkałyśmy się z Timem Duncanem i Tonym Parkerem z męskiej drużyny Spurs, która wówczas była mistrzem NBA. To otwarci i inteligentni ludzie. Bardzo się tam podszkoliłam w agresywnej grze jeden na jeden. Mam talent rzutowy i na nim opierałam swoją grę, ale w Stanach miałam okazję poćwiczyć elementy, które przydały mi się potem w Europie. Jednak kiedy zaczęłam grać w Rosji, gdzie sezon był długi i wycieńczający, w przerwie chciałam odpocząć, wyleczyć bolące kolana. I odpuściłam. Spełniłam marzenie i choć jeszcze potem mnie kusili, nie zdecydowałam się.

Grała pani w USA z Małgorzatą Dydek...

Właściwie to dzięki Gosi w ogóle o mnie usłyszeli. Dużo jej zawdzięczam.

Swojej córce dała pani na imię Małgorzata...

Tak musiało być. Miałam wspaniałą babcię Małgorzatę, a Gosia Dydek była moją przyjaciółką. Zmarła, gdy byłam w ciąży.

Chyba tylko w reprezentacji Polski może pani czuć się niespełniona?

Gdybym urodziła się rok–dwa lata wcześniej, to zagrałabym w mistrzostwach Europy w 1999 roku i zdobyłabym tam z dziewczynami złoto. Wskoczyłam do kadry od razu po tym sukcesie. Rok później otarłyśmy się o wyjazd na igrzyska do Aten, ale w meczu o trzecie miejsce ME przegrałyśmy z Hiszpanią, mimo że w trzeciej kwarcie prowadziłyśmy 17 punktami. Potem już było tylko gorzej i gorzej. To ciągnie się do dziś.

Jest pani gotowa na „życie po życiu"?

– Klub Basket Gdynia zachował się bardzo miło, zaproponował mi funkcję menedżera zespołu. Do końca sezonu będę pomagać organizacyjnie, popracuję z młodymi dziewczynami. Drażni mnie to, że na zajęcia przychodzą ostatnie, a wychodzą pierwsze. Ale priorytetem jest teraz dla mnie ciąża, rodzina. Rozkręcamy też z mężem firmę deweloperską BB Inwestycje, próbujemy sił na rynku nieruchomości. Chcę jednak zostać przy koszykówce. Moja córka bardzo mnie ujęła. Gdy powiedziałam jej, że kończę grać, zapytała: to już nie będziemy chodzić na mecze? Ona też to polubiła, była ze mną w hali i kibicowała, tak jak kiedyś ja, gdy zabierała mnie na mecze mama. Fajnie się to wszystko kończy.

Koszykówka
Afera bukmacherska w USA. Gwiazdy NBA tańczą z diabłem
Koszykówka
Jeremy Sochan w reprezentacji Polski. Pomoże nam obywatel świata
Koszykówka
Marcin Gortat na świeczniku. Docenił go nawet LeBron James
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów