– Od tej chwili zwycięstwo ma jasną definicję: atakowanie naszych wrogów, starcie z powierzchni ziemi Państwa Islamskiego, złamanie Al-Kaidy, zapobieżenie przejęciu władzy w Afganistanie przez talibów – powiedział w bazie wojskowej Fort Myers w Wirginii w swoim pierwszym wystąpieniu w charakterze głównodowodzącego armią amerykańską.
W ten sposób Trump zapowiedział przedłużenie wojny prowadzonej przez dwóch poprzedników i trwającej już 16 lat. Jest to najdłuższy konflikt zbrojny, jaki kiedykolwiek prowadziły USA. A wraz z nimi i NATO, które w 2001 roku (po ataku terrorystów na Stany Zjednoczone) po raz pierwszy w swej historii zastosowało art. 5 traktatu waszyngtońskiego o kolektywnej obronie.
Walka i negocjacje
Prezydent porzucił swoje wyborcze obietnice jak najszybszego wycofania się z Afganistanu. – Lubię podążać za swoim instynktem, ale teraz on się wycofał – tłumaczył w Wirginii, dlaczego chce, by amerykańscy żołnierze pozostali w Afganistanie. „Nasi żołnierze są zabijani przez Afgańczyków, których wyszkoliliśmy. Marnujemy tam miliardy dolarów. Nonsens! Odbudować USA!" – amerykańscy komentatorzy natychmiast przypomnieli prezydentowi jego własne tweety sprzed kilku lat. Ale to nie zmieniło jego decyzji.
W zeszłym tygodniu talibowie opublikowali (kolejny już) list otwarty do amerykańskiego prezydenta. Wzywali go, by „położył kres wojnie odziedziczonej po poprzednikach". Przede wszystkim powinien wycofać wojska z Afganistanu, a już w żadnym wypadku nie powinien przekazywać amerykańskiej armii „zarządzania afgańską strategią". Najważniejsze jednak było żądanie ogłoszenia daty ostatecznego wycofania się Amerykanów z Afganistanu.
Trump zrobił dokładnie odwrotnie. – Mówiłem wiele razy, że efekty odwrotne do zamierzonych przynosi ogłaszanie, kiedy mamy zamiar rozpocząć czy zakończyć operacje wojskowe – stwierdził w Fort Myers, ale jednocześnie nie odrzucił możliwości rokowań z talibami.