W Polsce wygląda to jeszcze lepiej i nie sądzę, by sytuacja choćby zbliżyła się do tego, co mówiłem o regionalnych centrach w USA. Nie widzę, by sklepy obecne w Blue City miały problem. Nie widzę, by ludzie kupowali ubrania przez Internet w jakichś ogromnych ilościach, które miałyby negatywny wpływ na sprzedaż w dobrych galeriach handlowych. Zjawisko jest najbardziej widoczne w segmencie elektroniki, ale nie dostrzegam, by Saturn – który ma zresztą główną siedzibę w części biurowej Blue City – zmniejszał z tego powodu powierzchnię sklepu stacjonarnego.
Liczba odwiedzających nasze centrum rośnie, w I półroczu o 4 proc. Wolałbym, żeby to było 5-6 proc., ale to bardzo dobry wynik na tle rynku, który w tym okresie zanotował kilkuprocentowy spadek.
Blue City ma 13 lat, jak w tym czasie się zmieniało?
Kupiliśmy od Turków nieukończony szkielet budynku, straszący od wielu lat, otwarcie centrum nastąpiło w 2004 r. Filozofia działania centrum handlowego jest w zasadzie niezmienna – trzeba się czymś wyróżniać, bo pewien zestaw sklepów mają wszyscy. My, chcąc przyciągać ludzi, postawiliśmy na rodziny i dzieci. Inni śmiali się z nas, że inwestujemy krocie w atrakcje, które nie przynoszą dochodów czynszów. Ale to właśnie przyciąga ludzi, powoduje, że wracają. W ciągu lat część rozrywkowa się zmieniała, dostosowywaliśmy ją do potrzeb rynku, część atrakcji nie zarabiała na siebie.Mieliśmy przez jakiś czas tort gokartowy, mamy cały czas sale do squasha – tu w 2011 r. odbyły się Indywidualne Mistrzostwa Europy, jako jedyna taka impreza w centrum handlowym. To powinno znaleźć się w księdze rekordów.
Mamy też niestandardowe podejście do najemców. U nas nie ma problemu, by najemca spotkał się z menedżerami, nawet z Yoramem (Reshefem, dyrektorem generalnym – red.). Wiem, że w innych dużych centrach w Polsceto wygląda zupełnie inaczej.