Opuszczają za to szpitale. Na znak protestu będą pracować tyle, ile przewiduje kodeks pracy. Tylko tyle. Wiedzą, że to wystarczy, by cały system zatrząsł się w posadach. Od lat łatany był przecież pracą ponad siły ich starszych kolegów, którzy jeszcze zgadzali się na kilka dyżurów z rzędu, w pocie czoła dorabiali się, by spłacać raty za mieszkanie w kredycie i samochody.

Młodsi już nie chcą. I wygłaszają rewolucyjne hasła: „Nie jesteśmy robotami. Chcemy żyć" – mówią. Tego się nie da zasypać kilkoma banknotami. Rezydenci wymyślili formę protestu, która jest wyjątkowo dolegliwa dla rządzącej w Polsce większości. Bo przecież nie chodzi tylko o ministra Radziwiłła.

W udzielonym „Rzeczpospolitej" wywiadzie jeden z liderów Porozumienia Rezydentów OZZL mówi: „Mają dla nas wszystkich tylko populistyczne hasła". I dodaje, że po rozmowach podczas protestu głodowego z marszałkiem Senatu, lekarzem Stanisławem Karczewskim, chciał wyjeżdżać z kraju – tak były żałosne.

Prawo i Sprawiedliwość już od tej odpowiedzialności nie ucieknie. Albo rządowa większość przejmie się ochroną zdrowia, albo będzie mieć w 2018 r. śmiertelnie groźny problem. Bez szans na reanimację.