Obywatel miłujący prawo i porządek może obudzić się z krzykiem. W dramatyczny bowiem sposób prawo to ucieka mu wciąż z pola widzenia, by powrócić w zupełnie innym kształcie.

Nie dość, że kodeks wyborczy jest głęboko zmieniany, to jeszcze dzieje się to w kompletnym chaosie. PiS zgłasza w Sejmie poprawki do własnego projektu w liczbie 100. Potem kolejne zmiany będą wprowadzane w Senacie. Jeszcze niezupełnie wiadomo jakie, bo najpierw musi o nich podyskutować kierownictwo partii. Do tej pory nie miało czasu. Zastanowi się i zdecyduje. A potem w superekspresowym trybie prześle decyzję do Senatu, żeby senatorowie rządzącej większości mogli podnieść rękę. Za czym? To się okaże w praniu.

Czy osoby niepełnosprawne będą mogły głosować korespondencyjnie? Nie wiadomo. Na wszelki wypadek, ponieważ mówiła o tym opozycja i PKW, PiS ukróciło w Sejmie wszelkie próby przywrócenia takiej możliwości. Ktoś bowiem kiedyś wyraził przypuszczenie, że taki głos można sfałszować. Ale potem przyszła refleksja, że to nie wygląda dobrze... Więc ważni politycy zmienili zdanie. I sami sobie wydłużyli ścieżkę legislacyjną, bo teraz projekt musi wrócić do Sejmu, zamiast trafić na biurko prezydenta.

Porządną rewolucję trzeba robić planowo i dokładnie. Chyba że nie chodzi o rewolucję, tylko o załatwianie własnych interesów, co byłoby mało ambitnym celem dobrej zmiany. Ale jak inaczej tłumaczyć zgubienie w ustawie przecinka, w wyniku czego zmieni się sposób finansowania całej partyjnej aktywności w czasie kampanii? Chaosem czy interesem? I co właściwie jest gorsze?

Dodajmy, że to wszystko to tylko maleńki wycinek problemów wynikających ze szturmu PiS na kodeks wyborczy. Ślepa szarża przeraziła nawet samych wnioskodawców. Do tego stopnia, że zrezygnowali z przykrawania do własnych potrzeb okręgów wyborczych. Bo to robota wymagająca chirurgicznej precyzji, a skalpel łatwo może się omsknąć...