Ukraina nie pozwala teraz Polakom prowadzić ekshumacji rodaków – ofiar wojny i ludobójstwa. Dowiedział się o tym w czasie wizyty w Kijowie wicepremier Piotr Gliński. Widać, że nie ma szans na porozumienie w sprawach historycznych między Warszawą a Kijowem. Zwłaszcza że strona ukraińska trzyma się bardziej mitów niż nauki. Cytat niepewnego pochodzenia bywa traktowany na równi z efektami długoletniej pracy polskich – i nie tylko – historyków. To specjalność wicepremier Iwanny Kłympusz-Cyncadze, która na łamach „Rzeczpospolitej" stwierdziła, że dopiero trzeba ustalić, czy Roman Szuchewycz (główny dowódca UPA, która wymordowała dziesiątki tysięcy Polaków) „zrobił coś złego innym narodom", bo może jednak ktoś inny zakładał jego mundur...

Kijów jest w trakcie budowania swojej tożsamości w kontrze do rosyjskiego agresora, z tym że gloryfikacja UPA jest przy okazji w kontrze do Polski. Tego nie zmienimy, to potrwa długo, może dłużej niż pokolenie. Można tylko apelować do władz w Kijowie, by bolesny proces tworzenia nowego Ukraińca nie zrujnował stosunków z Warszawą. By nie decydował – jak, zdaje się, chciałby Wiatrowycz – o wszystkim.

Polska zaś powinna trwać przy swych racjach w kwestii Wołynia. Od rocznicowego wystąpienia prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w 2003 r. uznajemy, że UPA dopuściła się tam ludobójstwa. Od 2010 r., kiedy PO przeforsowała rezolucję w Parlamencie Europejskim, ubolewamy, że Ukraina na swojego bohatera wybrała Stepana Banderę, wbrew europejskim wartościom. W naszym interesie jest, by Ukraińcy nie stracili nadziei na to, że kiedyś, po umocnieniu niepodległości, znajdą się na Zachodzie, a nie wpadną znowu w objęcia Moskwy. Mimo że w dającej się przewidzieć przeszłości, z Banderą czy bez, do UE nie wejdą.