Nasz duży sąsiad wciąż jest narażony na agresję wspólnego wielkiego sąsiada. W Polsce tymczasem zainteresowanie losem Ukrainy spadło. I jest to zjawisko ponadpartyjne.
Warto więc przypomnieć, że po upadku PRL polscy politycy, dyplomaci, eksperci i publicyści powtarzali, że głównym celem naszej polityki na postradzieckim Wschodzie jest wspieranie zmierzającego na Zachód suwerennego państwa ukraińskiego. Bez względu na koszty (czyli stosunki z Rosją) i bez względu na to, jak bardzo niedoskonali przywódcy rządzą w Kijowie.
Nadal powinniśmy Ukrainę wspierać. Z tym że trzeba brać pod uwagę przykry fakt, że to państwo już nie ma dokąd zmierzać. Drzwi na Zachód, do Unii Europejskiej i NATO, się zatrzasnęły. I w dającej się przewidzieć przyszłości się nie otworzą.
Zostało zatem wspieranie suwerennej Ukrainy – na wszelkich możliwych poziomach. Polska polityka musi być wypadkową trzech czynników. Po pierwsze, bezpieczeństwa naszego kraju. Najprościej można to wytłumaczyć stwierdzeniem: po przejęciu Kijowa Kreml na Kijowie się raczej nie zatrzyma.
Po drugie, odpowiedzialności ze strony Polski. Musimy ponosić odpowiedzialność, bo to nasz kraj, politycy i intelektualiści, pracował latami nad projektem Partnerstwa Wschodniego, który skłonił Władimira Putina do ataku na Ukrainę. Partnerstwo wydało mu się zapowiedzią wyrwania się Kijowa z odtwarzanego imperium.