Awantura, jaka wybuchła w dniu pierwszego posiedzenia RMN, podważyła w ogóle sens istnienia tej instytucji.
W uzasadnieniu ustawy tworzącej Radę posłowie PiS napisali, że ma to być pluralistyczne ciało chroniące niezależność mediów publicznych. Sytuacja, w której prezes partii rządzącej nakazuje członkom RMN odwołać decyzję o dymisji prezesa TVP, pokazuje, że niezależność tej instytucji należy włożyć między bajki.
Bez względu na to, czy partia rządząca będzie używała określenia „media publiczne", „narodowe", czy wymyśli jeszcze inną nazwę, będą to media mające służyć PiS. Zresztą powiedział to w jednym z wywiadów wprost Jarosław Kaczyński, przyznając, że TVP powinna zapewnić rządowi „osłonę medialną" oraz docierać do Polaków z przekazem PiS. Celem mediów publicznych nie jest więc dostarczanie obiektywnej i niezależnej informacji ani prezentowanie pluralistycznych opinii, lecz wspieranie władzy.
W pewnym sensie trudno mieć do PiS pretensje. Niemal każda władza po 1989 roku traktowała media publiczne jak polityczny łup i każdy próbował zaprząc je do realizowania politycznych celów.
Faktem jest też, że Jarosław Kaczyński i jego partia nie byli nigdy pupilkami dominujących mediów. Pytanie jednak, czy to wystarczający powód, aby dziś trwonić resztki autorytetu mediów publicznych i tracić kolejne grupy widzów. Pytanie też, czy osobisty lub środowiskowy rewanż powinien być główną zasadą działania TVP.