Jeżeli Ukraińcy nie przekonają teraz Zachodu, że inscenizacja była niezbędna i uzasadniona, ich kraj może zostać uznany za nieobliczalny. A przecież w prawie każdym zachodnim kraju są ważni politycy, którzy tylko czekają, by wrócić do normalnych stosunków z Rosją, co dzięki ośmieszeniu Kijowa byłoby łatwiejsze. Prowadziłoby to zaś do zniesienia sankcji za agresję na Ukrainę, czyli końca troski o integralność terytorialną tego kraju.

Rosja jest zdolna do ataków na swoich przeciwników za granicą. Doświadczyła tego Wielka Brytania, gdzie trzy miesiące temu doszło do otrucia podwójnego agenta Siergieja Skripala. Brytyjczycy, ich służby i rząd, nie mieli wątpliwości, że stała za tym Moskwa. Przychylili się do tej opinii sojusznicy Londynu z UE, choć nie wszyscy w odwecie zdecydowali się wydalić rosyjskich dyplomatów. Ale to, że Rosja jest do czegoś zdolna, nie oznacza, że można jej przypisać każdą prowokację i każdą próbę mordu politycznego. Do dziś nie ma np. dowodów na to, że Moskwa stała za – niestety prawdziwym – zabiciem dwa lata temu w Kijowie innego krytycznego wobec Kremla dziennikarza – Pawła Szeremeta. Teraz tłumaczenia służb z Kijowa o wielopiętrowym spisku na życie Babczenki nie brzmią na razie przekonująco.

Nie przekonuje też to, że do wykrycia spisku niezbędny był udział dziennikarza. Niektórzy go bronią, sugerując, że w kraju, w którym toczy się wojna, nie można wymagać, by reporterzy trzymali się z dala od służb specjalnych i ich gier. Takie podejście oznaczałoby jednak, że godzimy się na to, by w każdym kraju ogarniętym wojnami czy rewolucjami informacja była nieistotna, a jej miejsce zajmowała propaganda.

Wiarygodność Kijowa, tak ważna dla bezpieczeństwa Polski, zależy teraz od dowodów na to, że śmierć i zmartwychwstanie Babczenki były jedynym możliwym scenariuszem.

Czas działa na niekorzyść Ukrainy.