Po pierwsze, marszałek i jego straż nie okazali czujności wtedy, kiedy było to potrzebne, czyli gdy opiekunowie dorosłych niepełnosprawnych wchodzili do Sejmu, podstępnie zamierzając rozpocząć okupację kawałka korytarza. Po drugie, nie zadziałała magia tak przecież zasłużonej dla obywateli programem 500+ minister Elżbiety Rafalskiej, która przyjechała do protestujących. Może dlatego, że akurat tej grupie 500+ na dorosłe dzieci już nie przysługuje. Po trzecie, na miejsce pofatygował się pan prezydent, który co prawda niczego nie mógł konkretnie zaoferować, ale wykonał dobry gest i znów ocieplił sobie wizerunek. Po czwarte, premier Mateusz Morawiecki zmuszony był w związku z tym ujawnić plany podniesienia podatków przedwcześnie i bez odpowiedniej oprawy. W tym czasie (po piąte) wicepremier ds. społecznych Beata Szydło udała się na wesoły spływ Dunajcem. Wyraźnie nie odrobiła trudnej lekcji, przez którą przeszła wcześniej jej poprzedniczka z PO, premier Ewa Kopacz.

Najgorsze jednak zdarzyło się w poniedziałek. Straż marszałkowska pouczona o tym, że nie wolno nikogo wpuszczać, szczególnie jeśli nie wygląda jak marszałek Kuchciński, odmówiła wstępu fizjoterapeutom i masażystom, którzy – na podstawie pisemnej prośby posłanki Joanny Scheuring-Wielgus – mieliby otrzymać stosowne przepustki i za darmo otoczyć protestujących opieką. Władza strzeliła sobie w ten sposób w stopę. I to z łuku.

Była jednak osoba, która już po paru godzinach zrozumiała, że sytuacja pachnie skandalem. To Andrzej Grzegrzółka, szef Centrum Informacyjnego Sejmu. „Kancelaria Sejmu jest w bieżącym kontakcie z protestującymi – napisał na Twitterze. – Trwa ustalanie szczegółów związanych z wejściem masażystów. Staramy się przygotować odpowiednie warunki".

Byłoby dobrze, gdyby jeszcze ktoś z rządu wykazał się podobnym refleksem. I zrozumiał, że kto szybko daje, dwa razy daje. A jak ktoś daje pod presją i czyniąc różne złośliwości, to tak, jakby nie dawał wcale.