Okazuje się jednak, że dla opozycji te potrzebne słowa stały się powodem do ataku na prezesa PiS. Na przykład poseł PO Sławomir Nitras porównał Kaczyńskiego do Władysława Gomułki, któremu nie udało się zatrzymać antysemickiej fali, jaką sam rozpętał.

Można różne rzeczy zarzucać Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale akurat nie to, że jest antysemitą. Dlatego przypisywanie rządzącym dziś Polską intencji rozniecania nastrojów antysemickich wykracza poza to, co nazywamy wilczym prawem opozycji do krytykowania władzy za wszystko. Nie, nie oczekuję, że opozycja będzie chwalić Kaczyńskiego, ale to, co powiedział poseł Nitras, uderza nie tyle w partię rządzącą, ile w interes polskiego państwa. Budowanie przekonania, że rząd walczy o dobre imię Polaków tylko dlatego, że kieruje się antysemickimi motywami, to wizja, która jest na rękę tym wszystkim, którzy mogą źle życzyć Polsce. Sprzeciw wobec antysemityzmu powinien łączyć całą klasę polityczną, a totalność opozycji – mieć swoje granice, które wyznaczają zdrowy rozsądek i racja stanu.

Trudno sobie wyobrazić mocniejsze potępienie antysemityzmu niż to, które usłyszeliśmy w sobotę od prezesa PiS. Wcześniej podobnie zdecydowanie wypowiedział się na ten temat prezydent Andrzej Duda, gdy tłumaczył swą decyzję dotyczącą nowelizacji ustawy o IPN. I jeśli można mieć o coś do Jarosława Kaczyńskiego pretensje, to chyba o to, że na przetaczającą się od kilkunastu dni falę antysemickich nastrojów zareagował tak późno.

Dobrze by też było, by wszyscy polityczni podwładni lidera PiS wzięli sobie jego słowa do serca, szczególnie ci, którzy odpowiadają za media publiczne. Bo czym innym jest słuszna obrona przed kłamstwami historycznymi, budowanie własnej polityki historycznej, a czym innym posługiwanie się argumentami, które do owej diabelskiej choroby duszy się odwołują.