Ten ostatni niejako przymuszony pojawił się w Sejmie, ale pożaru nie ugasił, protestujących nie uspokoił. Wręcz przeciwnie, dolał oliwy do ognia zapowiadając podatek dla najbogatszych, z którego byłaby finansowana pomoc dla osób „pokrzywdzonych przez los”, jak się wyraził.
I tu dochodzimy do najpoważniejszego problemu. Gdy dobra koniunktura zaczęła kilkanaście miesięcy przekładać się na większe wpływy do kasy państwa, ówczesna premier Beata Szydło wyszła na sejmową mównicę ogłaszając z dumą, że wystarczyło nie kraść, a już na wszystko znajdują się pieniądze. Nie trzeba było długo czekać i w kolejce do budżetu ustawili się lekarze rezydenci - wybuchł wtedy poważny kryzys, który doprowadził do "rekonstrukcji" poprzedniego ministra zdrowia.
Gdy w ubiegłą sobotę na konwencji PiS Mateusz Morawiecki zapowiedział po 300 złotych wyprawki na dzieci szkolne oraz miliardy na pomoc seniorom i niepełnosprawnym, wyborcy dostali kolejny sygnał, że budżet jest bez dna i wyciągnęli ręce po swoje. Na protest rodziców niepełnosprawnych osób nie trzeba było długo czekać. I w ten sposób PiS wpadł we własne sidła. W sytuacji, gdy rozdawanie pieniędzy uczynił głównym orężem zdobywania politycznej popularności nadwerężonej aferą nagrodową, sam się prosił o to, by kolejne grupy społeczne powiedziały "sprawdzam". Wejście na drogę populizmu i odkręcania kurka z budżetowymi pieniędzmi ma pewne ograniczenia. Jednym z nich jest stan budżetu. By zaspokoić potrzeby osób troszczących się o niepełnosprawnych, Morawiecki będzie musiał komuś zabrać. Okazuje się, że nie wystarczy nie kraść. W efekcie zamiast rozwiązać wcześniejszy problem, PiS zafundował sobie kolejny.