Był czasami irytujący, czasami jego słowa uwierały, ale przez lata dla milionów Polaków był jakimś drogowskazem, punktem odniesienia. Nawet tam, w Watykanie – kilka tysięcy kilometrów od ojczyzny. Kiedy 13 lat temu przez kilka dni umierał na oczach całego świata, płakaliśmy. Paliliśmy znicze na placach, pod kościołami, pod słynnym oknem na Franciszkańskiej 3. Tłumy pojechały na pogrzeb do Rzymu, potem na błyskawiczną beatyfikację i jeszcze szybszą kanonizację.

Dziś nie ma chyba w Polsce wsi i miasta, gdzie nie byłoby ulicy nazwanej jego imieniem, tablicy pamiątkowej, że tu był, tam spojrzał, a tam się potknął. Z wielkim rozmachem obchodzimy różne rocznice z nim związane. Pamiętamy o dniu urodzin, imienin, rocznicy wyboru (w tym roku będzie 40.), dniu śmierci.

13 lat minęło szybko. I choć teoretycznie pamiętamy, to jednak zapomnieliśmy albo nie chcemy pamiętać. O jego słowach w sprawach ubogich, uchodźców, o jego stosunku do ochrony życia poczętego, o tym, jak widział i definiował prawdziwy patriotyzm, jaki winien być idealny kapłan, a jaką rolę ma do wypełnienia w Kościele laikat. Te słowa zostały i czekają na ponowne odkrycie. Nie tylko przy okazji rocznic.