Przez ponad sześć dekad, które dzielą te straszne wydarzenia, media dokonały wielkiego skoku. Dziś kadry z wojny każdy może obejrzeć w internecie. Ale społeczeństwa Zachodu reagują podobnie jak w czasach, gdy informacje były skąpe i docierały do gazet za pomocą telegrafu, a ruchome obrazy z konfliktu pojawiały się w wyświetlanych w kinach kronikach filmowych.

Raz na jakiś czas rozlegają się głośne wybuchy oburzenia. Hasła: „Politycy, zróbcie coś! Tak dalej być nie może”, pojawiają się zwłaszcza wtedy, gdy do sieci trafi zdjęcie dziecka – ofiary nalotów czy ataku bronią chemiczną. Dziś takie fotografie, choćby przyprószonej pyłem dziewczynki w ramionach ratownika, pochodzą z przedmieść syryjskiej stolicy, wschodniej Ghuty.

Trwa tam dobijanie rebeliantów, przeciwników dyktatora Baszara Asada. Po latach walk są oni tak zradykalizowani, że ludziom Zachodu trudno się z nimi identyfikować. I niełatwo się połapać w ciągle zmieniających się nazwach skrajnie islamistycznych organizacji, których są bojownikami. A wielu to po prostu terroryści. Jednak dobijanie najgorszych nawet dżihadystów nie może polegać na bombardowaniu szpitali i innych obiektów cywilnych. A to właśnie ostatnio robi syryjska armia rządowa i rosyjskie lotnictwo. Potępienie wojskowych Asada przychodzi zachodnim politykom łatwo, a Rosjan nie, choć o ich udziale w nalotach piszą nawet syryjskie media prorządowe.

W oficjalnych oświadczeniach na Zachodzie pojawia się przestroga: powtarza się koszmar Aleppo, tyle że parę kilometrów od stolicy Syrii. O Aleppo, w którym rebeliantów dobito ponad rok temu, niszcząc przy okazji miasto i mordując cywilów, jednak już niewielu pamięta. O tym, że zapomina się o roli Rosjan w masakrowaniu cywilów, nawet trudno mówić. Ta rola po prostu jest przemilczana. Efekt jest taki, że wspomagając najkrwawszego dyktatora współczesności, Rosja nawet poprawiła swój wizerunek i na Bliskim Wschodzie, i na Zachodzie.