Dlatego budowanie koalicji przed wyborami samorządowymi idzie opornie i napotyka liczne przeszkody. Obóz rządzący ma łatwiej: cementuje go władza. Ale nawet tak silne spoiwo z poziomu krajowego może nie wystarczyć do sklejenia lokalnych animozji, szczególnie że w dużych miastach tort do podziału jest bardzo atrakcyjny. Mimo to nie spodziewałabym się, że poza naburmuszeniem się Patryka Jakiego na Stanisława Karczewskiego w ramach rywalizacji o Warszawę w obozie Zjednoczonej Prawicy dojdzie do naprawdę poważnych tarć.

Co innego jeśli chodzi o opozycję. Szczególnie tę, która do tej pory w samorządach dominowała. Gorszy wynik i strata prezydentów oraz burmistrzów będzie dla Platformy bardzo złym startem wyborczego maratonu. Dlatego ruch prezydenta Gdańska postawił partię Grzegorza Schetyny w niezręcznej sytuacji. Było to widać we wtorek po spotkaniu Pawła Adamowicza ze Sławomirem Neumannem, który miał go przekonać do posłuszeństwa wobec partii i rezygnacji ze startu. Uśmiech gdańskiego włodarza szeroki był jak Wisła wpadająca do morza, a mina pomorskiego lidera PO – jak po wypiciu soku z cytryny. Bo Adamowicz wie, że zaszachował kolegów. Walcząc z nim, narażają się na rozbicie liberalnych głosów i utratę własnego bastionu. Oczywiście, ulegając mu, także tracą miasto, tyle że na jego rzecz, a nie PiS.

Lewica ma niewiele do stracenia, a wiele do wygrania. SLD będzie chciał zmaterializować swoją zwyżkę w sondażach, a Razem, Barbara Nowacka i ruchy miejskie – budować blok socjalny, który powalczy o najmłodszych wyborców, bo do tych, którzy tęskniąc za polityką socjalną, głosowali na PiS, raczej nie ma szans dotrzeć.

I nie wiadomo tylko, na ile te wyborcze kalkulacje i oczekiwania staną się ofiarą systemu wyborczego, który w sposób radykalny premiuje duże partie, wypaczając sens wyborów proporcjonalnych i zmniejszając reprezentatywność władz lokalnych. Ale kto by się tym martwił w obliczu zbliżającej się kolejnej wyborczej walki na śmierć i życie…