Ostatnio nie była to władza oficjalna, z urzędu prezydenta ustąpił na początku 2012 roku. Saleh był bowiem najsprytniejszym z przywódców krajów arabskich, w których w tamtym czasie doszło do rewolucji. Inni musieli szukać schronienia za granicą (przywódca Tunezji – Ben Ali), trafiali do więzienia (Egipcjanin Mubarak) albo ginęli (Libijczyk Kaddafi). Szybko podał się do dymisji, ale zagwarantował sobie nietykalność i zachowanie majątku. A wrócił do wielkiej politycznej gry, gdy poparł (to oznaczało też poparcie ze strony lojalnych wobec niego wojskowych) proirańskich rebeliantów Huti. Oni nieoczekiwanie opanowali znaczną część kraju, ze stolicą, Saną, włącznie. I nadal ją kontrolują. Saleh zginął, gdy postanowił – co było jego specjalnością – porzucić sojuszników i przyłączyć się do prowadzącej z nimi wojnę Arabii Saudyjskiej. To Huti zorganizowali na niego skuteczny zamach.
Jemen, głównie za sprawą Saleha, jest krajem biedy i wojen. Nie ma innego arabskiego państwa, w którym tak jak tu masy ludzi musiałyby się utrzymywać za dolara dziennie. A graniczy z bogatą Arabią Saudyjską i całkiem bogatym Omanem. Nigdzie indziej nie ma też tylu konfliktów zbrojnych, z których ostatni - ten między Hutimi i koalicją pod wodzą Saudyjczyków - doprowadził do katastrofy humanitarnej, śmierci tysięcy ludzi i epidemii zapomnianych gdzie indziej chorób.
Byłem w Jemenie zaraz przed rewolucją, w 2010 roku. Wtedy toczyły się tam trzy wojny (prowadził je Saleh) – z Hutimi właśnie, która wtedy wyglądała jednak na regionalną, bo ograniczała się do jednej północnej prowincji z przyległościami; z separatystami z południa i z Al-Kaidą. Potem pojawiło się jeszcze tzw. Państwo Islamskie.
A jednocześnie był to kraj z elementami demokracji, wychodziła krytyczna wobec Saleha prasa, a w parlamencie zasiadali posłowie prawdziwej opozycji. Liderem najważniejszej organizacji opozycyjnej był Jasin Said Numan. Dwie dekady wcześniej stał na czele powiązanego z Moskwą Jemenu Południowego. Już prawie nikt takiego państwa nie pamięta, podobnie jak podziału Jemenu. W północnym, znacznie bardziej ludnym i konserwatywnym, od 1978 roku prezydentem był nie kto inny tylko Saleh.
Numan w rozmowie ze mną otwarcie go krytykował. Jak podkreślał, on nawet na miano dyktatora nie zasługuje, bo w słowie „dyktator” mieści się też to, że przywódca, którego tak określamy, umie zbudować prawdziwe państwo narodowe. A jemu się to, niestety, nie udało.