A że chwilę później zmiany obejmą też firmy transportowe prowadzące działalność poza macierzystym krajem – jest prawie pewne. W obu wypadkach są to zmiany niepokojące. Nie tylko dlatego, że niekorzystne dla polskich przedsiębiorców (najwięcej pracowników delegowanych wysyła Polska, najwięcej tirów ma w UE również nasz kraj). Przede wszystkim niekorzystne dla przyszłości Wspólnoty, która do tej pory cieszyła się czterema swobodami: przepływu towarów, kapitału, osób i usług. Teraz dwie ostatnie swobody są ograniczane.

Ograniczenie – powie ktoś – to jeszcze nie likwidacja. Ale ograniczenia mają zaraźliwy charakter. Raz wprowadzone często nie napotykają już oporu i ich skala narasta. Aż do zniszczenia wolnego rynku usług i pracowników. To zaś oznaczałoby koniec Unii Europejskiej. Z jej czterech filarów pozostałyby co prawda dwa (swobodny przepływ towarów i kapitału), na nich się jednak unijna konstrukcja nie utrzyma, tak jak stół nie ustoi na dwóch sąsiadujących ze sobą nogach. Wolny rynek towarów i kapitału nie jest niczym charakterystycznym dla Unii Europejskiej, łączy kraje różnych kontynentów i cywilizacji.

Na czele ruchu wyłamywania dwóch nóg z unijnego stołu stoi Francja. Bo przeciętnemu Francuzowi nie podoba się polski hydraulik i polski kierowca tira. A jednocześnie podoba mu się, że po powrocie do Polski ten hydraulik i kierowca kupią francuskie towary we francuskich supermarketach. Prezydent Francji zaś interesuje się głosami przeciętnego Francuza, a nie polskiego robotnika. Trudno o lepszy przykład tego, że polityczna wspólnota Unii zanika. Tak naprawdę istnieją interesy gospodarcze krajów członkowskich i tak naprawdę liczą się jedynie głosy oddawane przez rodaków w wyborach krajowych. Francja tym się różni od innych państw, że pokazuje to bez najmniejszego skrępowania. Inni zwolennicy unijnego potworka z dwoma nogami popierają ją po cichu.