Jerzy Haszczyński o wyborach we Francji: Unii udało się ominąć rafę

Najważniejsze w tym roku wybory mamy za sobą.

Aktualizacja: 07.05.2017 21:06 Publikacja: 07.05.2017 21:00

Jerzy Haszczyński o wyborach we Francji: Unii udało się ominąć rafę

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Wyniki drugiej prezydenckiej tury we Francji są jeszcze nieoficjalne, ale wszystko wskazuje na to, że Unia Europejska tym razem ominęła wielką rafę. Nie roztrzaska się na kawałki. Jednak tylko pozornie pozostanie taka sama. Za manewr omijania trzeba będzie zapłacić.

Cenę poznaliśmy już w czasie kampanii wyborczej, jest nią przejmowanie haseł populistów. Pojawia się pytanie, czy nie oznacza to, że Unia Europejska i tak jest skazana na upadek, tyle że rozłożony w czasie. Łasząc się do sfrustrowanych otwarciem granic wyborców z bogatych krajów Wspólnoty, może to tylko przyspieszyć.

Pozostawmy te rozważania o przyszłości. Staną się bardziej aktualne, gdy zwycięzca francuskich wyborów Emmanuel Macron będzie podejmował decyzje, zarówno te dotyczące jego kraju, jak i całej Wspólnoty. Na razie należy się cieszyć, że prezydentem Francji nie zostanie Marine Le Pen. Mam wrażenie, że niektórym jej zwycięstwo by się spodobało, nie tylko tym, którzy mają podobne poglądy, ale i tym, którzy chcieliby zobaczyć, co naprawdę by się wydarzyło, gdyby do władzy w kluczowym europejskim i zachodnim kraju doszedł polityk z innej bajki, antysystemowy, obiecujący wywrócenie obecnego i znanego od wielu dekad porządku.

Bo, pomimo wielu obaw, po brexitowym referendum, które odbyło się prawie rok temu w Zjednoczonym Królestwie, i po listopadowych wyborach prezydenckich w USA, wygranych przez Donalda Trumpa, świat się nie zawalił.

Pewnie i z Le Pen świat by się też od razu nie zawalił. Ale trzeba powiedzieć jasno: szefowa Frontu Narodowego jako prezydent Francji to znacznie większe ryzyko dla Europy niż Donald Trump w Białym Domu. Przynajmniej z punktu widzenia Polski. Bo Le Pen chce dekonstrukcji nie tylko UE, ale i NATO. Jest zarazem antyamerykańska i prorosyjska. Wprowadzenie jej pomysłów w życie zagroziłoby na poważnie bezpieczeństwu Polski i naszego regionu, który dopiero niedawno zbliżył się do Zachodu. Trump niby też miał być prorosyjski, wynikało to z jego wypowiedzi i pierwszych nominacji. Szybko się jednak okazało, że Moskwa niewiele może mu dać, a przede wszystkim, że opór przeciwko prorosyjskiej polityce jest zbyt silny nie tylko w Ameryce, ale także w jego własnej partii.

We Francji jest inaczej. Zauroczenie Kremlem udziela się nie tylko Marine Le Pen, lecz znacznej większości polityków. Zmniejsza to szanse na powstrzymanie szefowej Frontu Narodowego przed zawarciem sojuszu z Władimirem Putinem ponad głowami Polaków, Litwinów czy Ukraińców.

Wybór Macrona jest wyborem status quo w kwestiach bezpieczeństwa i stosunku do Rosji. I to dla nas jest najważniejsze. Natomiast ucierpieć mogą same relacje francusko-polskie, bo Macron wskazał Polskę jako wroga i groził jej sankcjami. Tak naprawdę chodziło mu o obronę miejsc pracy przed tanimi Polakami, ale nie chcąc występować przeciw zasadom jednolitego unijnego rynku, mianował się obrońcą praworządności w Polsce.

W czasie jedynej debaty telewizyjnej kandydatów nie wymienił już naszego kraju. Może uznał, że sankcje na Polskę za naruszenia wartości unijnych to nie jest to, co przysporzy mu głosów? Nie zrezygnował natomiast z obrony francuskiego rynku przed tanią konkurencją. Przejął postulaty populistów. Wiele wskazuje na to, że uznał, iż to nie Francja ma się gospodarczo zreformować, by stać się konkurencyjna, lecz Unia Europejska ma się tak zmienić, by reformy we Francji nie były potrzebne.

Jeżeli przejęta przez Macrona od populistów skłonność do zachowania ze Wspólnoty tylko tego, co opłaca się Francuzom, nie zniknie, to Unia Europejska prędzej czy później wpadnie na rafę.

Wyniki drugiej prezydenckiej tury we Francji są jeszcze nieoficjalne, ale wszystko wskazuje na to, że Unia Europejska tym razem ominęła wielką rafę. Nie roztrzaska się na kawałki. Jednak tylko pozornie pozostanie taka sama. Za manewr omijania trzeba będzie zapłacić.

Cenę poznaliśmy już w czasie kampanii wyborczej, jest nią przejmowanie haseł populistów. Pojawia się pytanie, czy nie oznacza to, że Unia Europejska i tak jest skazana na upadek, tyle że rozłożony w czasie. Łasząc się do sfrustrowanych otwarciem granic wyborców z bogatych krajów Wspólnoty, może to tylko przyspieszyć.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Po exposé Radosława Sikorskiego. Polska ma wreszcie pomysł na UE
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Zdeterminowani obrońcy Ukrainy
Komentarze
Bogusław Chrabota: Budownictwo socjalne to błędna ścieżka
Komentarze
Michał Płociński: Polska w Unii – koniec epoki młodzieńczej. Historyczna zmiana warty
Komentarze
Izabela Kacprzak: Ministrowie i nowi posłowie na listach do europarlamentu to polityczny cynizm Donalda Tuska