Oriol Junqueras, przywódca walczącej od 1931 r. o wolną Katalonię partii Esquerra Republicana i do niedawna wiceprzewodniczący zbuntowanego rządu regionalnego (Generalitat), wyglądał na twardego człowieka. Choć kataloński „prezydent” Carles Puigdemont uciekł przed hiszpańskim wymiarem sprawiedliwości do Brukseli, on 2 listopada stawił się przed sędzią w Madrycie i wraz z ośmioma innymi członkami rządu został osadzony w więzieniu w Estremadurze. Można było odnieść wrażenie, że jest gotowy ryzykować nawet 30-letni wyrok dla sprawy życia: niepodległości Katalonii.
Ale cztery tygodnie później okazuje się, że prawda jest inna. Cała dziewiątka we wtorek złożyła na ręce sędziego Pablo Llarena obietnicę, że w przyszłości „wyrzekną się jednostronnego dążenia do niepodległości”, a swoje przekonania polityczne będą wprowadzać w życie w porozumieniu z władzami w Madrycie.
W piśmie zatwierdzają także decyzję władz Hiszpanii o odebraniu Katalonii autonomii na mocy art. 155 konstytucji.
Adwokat Junquerasa ma nadzieję, że dzięki takiej deklaracji już w środę Llarena podejmie decyzję o uwolnieniu aresztowanych do czasu ich procesu. To pozwoliłoby im wziąć udział w wyborach regionalnych 21 grudnia.
Junqueras to nie Traugutt
Ale dla secesjonistów cena takiej strategii jest ogromna. To tak, jakby Tadeusz Kościuszko, Romuald Traugutt czy Józef Piłsudski wyrzekli się niepodległości z powodu (umiarkowanych) trudów przebywania przez niespełna miesiąc w jednym z najnowocześniejszych więzień Hiszpanii. W oczach katalońskich patriotów ci, którzy mieli być bohaterami, mogą teraz być postrzegani jako zdrajcy.