Muszynianka udowadnia, że firma może być polska, nie być korporacją, działać na pograniczu, wydawać pieniądze na cele charytatywne i dobrze się rozwijać.
Działająca od blisko 70 lat spółdzielnia ostatnio się rozpędza, nakłady na inwestycje wzrosły w firmie czterokrotnie od 2015 r., zatrudnienie wzrosło o dziesięciu nowych pracowników, osiągając 80 osób. W tym samym okresie o 16 proc. wzrosły przychody, poprawiły się zyski, choć już nie tak spektakularnie. Życzliwość kapituły konkursu firma zdobyła nie tylko ze względu na swoją formę prawną, znacznie życzliwszą dla pracowników w epoce umów o dzieło, ale także na polski kapitał i płacenie w Polsce podatków.
Muszynianka wciąż w kolejnych wywiadach jej władz odżegnuje się od przejścia do modelu korporacji. Poprzednia pani prezes spędziła w firmie ćwierć wieku i znała swoich pracowników nawet po dacie urodzenia.
Produkującej dziś wodę o ciekawym smaku spółdzielni pracy udała się rzecz trudna: stworzyła własną i rozpoznawalną markę, która dzięki wysokiemu zmineralizowaniu ma rozpoznawalny smak. Konkuruje z dużo większymi graczami, także międzynarodowymi gigantami, a o jej popularności mogą świadczyć próby naśladownictwa. Etykietkę wody jednej z marek własnych pewnej sieci dyskontów oskarżano o nadmierne i celowe podobieństwo właśnie do Muszynianki.
Dziś marka z Krynicy jest znana w całym kraju, a w ślad za Polonią zawędrowała nawet do Ameryki Północnej i Australii.