PAP: W czerwcu 1941 r. podczas odwrotu Armii Czerwonej po ataku III Rzeszy Niemieckiej funkcjonariusze NKWD wymordowali w więzieniach na zagarniętych Kresach II Rzeczypospolitej, a także podczas „ewakuacji” tych więzień, tysiące Polaków. Dlaczego i jak doszło do tej zbrodni?

Piotr Szubarczyk: W Polsce chyba każdy słyszał o ewakuacjach niemieckich obozów koncentracyjnych, w obliczu nadciągającego frontu wschodniego, na początku 1945 r. Z tymi ewakuacjami wiąże się śmierć wielu wygłodzonych, zmarzniętych, wycieńczonych ludzi, a także zbrodnie popełniane na nich przez niemieckich konwojentów. Nazywamy je słusznie „marszami śmierci”. Kiedy jednak mówię publicznie, że mimo wszystko te niemieckie marsze bledną wobec okrucieństwa sowieckich marszów śmierci – w czerwcu i w lipcu 1941 r., po ataku Niemiec na Związek Sowiecki, ludzie patrzą na mnie z niedowierzaniem. A jednak to prawda.

Podam przykład. Oto 24 czerwca 1941 r. z więzienia w Mińsku do Ihumenia, było to miasto w obwodzie mińskim, za sowieckich czasów nazywało się Czerwień, wyruszyło ok. 7 tys. więźniów – Polaków, Białorusinów, Litwinów. I do celu dociera tylko kilkuset! Niemieckie naloty? Nie! Konwojenci szyderczo „zapraszają” więźniów do przydrożnych rowów i strzelają im w głowę. Fachowo, żeby nie marnować amunicji, jednym strzałem. Żyją jeszcze ostatni świadkowie tej piekielnej drogi. Zmarła przed paru laty Joanna Stankiewicz-Januszczak, uczestniczka marszu, napisała książkę „Marsz śmierci”, w której zamieszcza ich relacje i prosi o pamięć. Od 1991 r. pod koniec czerwca odbywają się w Ihumeniu coroczne polsko-białorusko-litewskie uroczystości, zwane z białoruska żalbinami. Opłakane, choć tyle lat minęło, i omodlone. Bywało, że pani Joanna była na tych żalbinach jedyną przedstawicielką Polski.

Cały tekst na www.dzieje.pl