Środowa sesja miała dać odpowiedź czy wtorkowa przecena na GPW była tylko realizacją wcześniejszych zysków czy też oznacza to realny powrót niedźwiedzi. Po jej przebiegu trudno jednak wyciągać dalekoidące wnioski.

Początek notowań co prawda był w miarę optymistyczny. WIG20 rozpoczął dzień 0,3 proc. nad kreską i przez pewien czasy "trzymał" się tej zwyżki. Około południa okazało się, że byki mają ochoty na więcej. W efekcie indeks największych spółek naszego parkietu zaczął zyskiwał 0,6 proc. i wydawało się, że droga do dalszych wzrostów stoi otworem. Niestety nic bardziej mylnego. Scenariusza tego nie pozwoliło jednak naszemu parkietowi zrealizować otoczenie rynkowe.

Argumentów do tego, aby sprowadzić indeksy na niższe poziomy było co najmniej kilka. Z jednej strony nie pomagało nam to co działo się na innych europejskich rynkach. Tam w większości przypadków dominował kolor czerwony. Dopiero jednak kiedy okazało się, że Komisja Europejska uruchomiła procedury z artykułu 7. (otwierającego drogę do sankcji przeciwko państwu członkowskiemu UE) przeciwko Polsce, na GPW zrobiło się bardziej nerwowo. Cała szczęście nerwowość ta nie przerodziła się w panikę. Skala cofnięca okazała się bowiem ograniczona. WIG20 po prostu oddał poranne wzrosty i znalazł się przy poziomie zamknięcia z wtorku. Tam zaczęło się przeciąganie liny, którego byliśmy świadkami już do końca notowań w Warszawie.

Ostatecznie walkę tę wygrał popyt. WIG20 zakończył bowiem dzień 0,14 proc. nad kreską. Owszem można narzekać, że w porównaniu z wzrostami z początku sesji nie jest to okazały wynik, ale biorąc pod uwagę wiele niekorzystnych zewnętrznych czynników trzeba cieszyć się z tego co udało się osiągnąć naszemu rynkowi.

Słabością podczas środowej sesji raziły średnie i małe spółki. Te praktycznie przez cały dzień były pod kreską. Obroty na GPW z trudem przekroczyły poziom 700 mln zł, co może sugerować, że część inwestorów na dobre zaczęła myśleć już o świętach, a nie o handlu.