Wygląda na to, że chiński prezydent Xi Jinping stał się ostatnią nadzieją środowisk, które od lat promują ekonomiczną globalizację. Wygłosił w Davos przemówienie mówiące, że to nie globalizacja i wolny handel są winne problemów gospodarczych świata, tylko jej błędy i wypaczenia (a szczególnie ekscesy zachodnich finansistów). Zwykle takich słów można by się spodziewać po amerykańskim prezydencie lub innym przywódcy państwa zaliczanego do demokratycznego, liberalnego Zachodu. W Davos nie ma jednak odchodzącego prezydenta USA Baracka Obamy ani szykującego się do objęcia władzy Donalda Trumpa. Obaj mają teraz na głowie ważniejsze rzeczy niż wygłaszanie przemówień w szwajcarskim kurorcie i picie szampana z ludźmi zamartwiającymi się przyszłością globalizacji. Trump wysłał na Światowe Forum Ekonomiczne tylko jednego ze swoich doradców, tak jakby uznał, że należy trzymać się od tej imprezy z daleka. Wybrali go wszak ludzie patrzący z niechęcią na snobistycznych globalistów. Nie wygląda również na to, by gwiazdami Davos byli w tym roku europejscy przywódcy. Niemiecka kanclerz Angela Merkel stara się bronić globalizacji i swojej liberalnej polityki migracyjnej jak lwica, ale jest przez to coraz bardziej oderwana od swojego narodu, a reszta świata zdumiona przygląda się kłopotom, w jakie się wpakowała. Francję czeka w tym roku zmiana władzy, Wielka Brytania przygotowuje się do negocjacji w sprawie Brexitu, a Unia Europejska przechodzi wieloaspektowy kryzys. Na świecie rosną tendencje protekcjonistyczne, a dotychczasowe modele gospodarcze i polityczne są coraz częściej kwestionowane. Tymczasem sprzyjające globalizacji elity sprawiają wrażenie coraz bardziej oderwanych od rzeczywistości. Szokiem był dla nich wynik zeszłorocznego brytyjskiego referendum w sprawie wyjścia z UE. Poważny wstrząs wywołał u nich również wynik wyborów prezydenckich w USA. Z niepokojem patrzą więc na tegoroczne wybory we Francji i w Niemczech. Nie rozumieją, co sprawiło, że zwykli ludzie buntują się przeciwko nim przy urnach wyborczych. Martin Sorrell, prezes WPP, największej agencji reklamowej na świecie, porównał Davos do bańki izolującej przedstawicieli elit od rzeczywistości. – Rozmawiamy ze sobą w tej bańce w Davos, w pudłach rezonansowych w Londynie i wśród liberałów ze Wschodniego i Zachodniego Wybrzeża USA – przyznał Sorrell.

Czy kontynuowanie takich imprez jak Światowe Forum Ekonomiczne w Davos wciąż jeszcze ma sens? Niewątpliwie wiele wystąpień na tym forum jest ciekawych. Dają one potężnym i bogatym ludziom możliwość zaprezentowania ich stanowiska w wielu sprawach. Delegaci z krajów takich jak Polska, Turcja czy Brazylia mają zaś możliwość wypromowania swojego kraju, przeprowadzenia wielu zakulisowych rozmów i nawiązania kontaktów z „władcami świata". Problem jednak w tym, że konferencje w Davos już dawno przestały być miejscem prezentowania nowych idei. Stanowisko establishmentu z Brukseli czy Nowego Jorku jest zaś nam doskonale znane, gdyż szeroko przedstawiają je media z całego świata. To, że globalizacja jest dobra, choć niepozbawiona wypaczeń, słyszymy od ćwierć wieku. I w małym stopniu przekłada się to na naprawianie błędów w globalnym systemie gospodarczym. Na pewno byłoby ciekawsze od powtarzania wyświechtanych mantr o wolnym handlu, gdyby do Davos byli zapraszani i przyjeżdżali politycy, ekonomiści i biznesmeni chcący modyfikacji obecnego ładu. Ich pojedynki słowne z obrońcami starego porządku byłyby szeroko dyskutowane i stymulowały debatę publiczną. Bez tego elementu Davos może być postrzegane jako spotkanie oderwanych od rzeczywistości snobów narzekających na to, że lud ich nie lubi.