- Tak jak większość startupów finansowo-technologicznych korzystamy z usług zewnętrznych partnerów do procesowania transakcji. Ich systemy są dostępne przez 99 proc. czasu, ale istnieje zawsze ryzyko usterki. Od dziewięciu miesięcy pracujemy nad tym, by zbudować własną kompetencję w zakresie procesowania transakcji i przenieść tą funkcję do wewnątrz firmy. Pozwoli to nam zminimalizować ryzyko podobnych incydentów w przyszłości - mówi Chad West, szef marketingu w Revolucie.

Specjalizująca się w transakcjach walutowych firma, mająca w Polsce ponad 130 tys. klientów, miała parę dni temu spore problemy. Podczas płatności system pobierał pieniądze, ale nie realizował transakcji. Problemy mieli klienci z Polski i całego świata.

- Choć jest to bardzo frustrujące, gdy na reputację firmy rzutują usterki podmiotów trzecich, bierzemy na siebie pełną odpowiedzialność za opóźnienia niedzielnych płatności. Szczegółowo informowaliśmy o incydencie wszystkich naszych klientów, w poszczególnych przypadkach oferując zwrot kosztów klientom, którzy zmuszeni byli użyć za granicą innej karty. Zależy nam na budowaniu transparentnej i konstruktywnej współpracy z regulatorami na każdym rynku, na którym oferujemy nasze usługi. W przypadku Polski, liczymy na nawiązanie dialogu, który będzie początkiem długiej i owocnej współpracy z regulatorem – dodaje West.

Ostatnie słowa tej wypowiedzi odnoszą się do dzisiejszego komunikatu Komisji Nadzoru Finansowego, która podkreśliła, że Revolut, mający licencję z Wielkiej Brytanii i działający na podstawie „jednego paszportu europejskiego”, jest de facto poza jego kontrolą i polski nadzór nie ma narzędzi umożliwiających zapobieżenie naruszeniom interesów ich polskich klientów. Dlatego KNF zwrócił się do swojego odpowiednika w Wielkiej Brytanii, nadzorującego Revolut, o „zapewnienie i utrzymanie zwiększonego nadzoru nad spółką”.