35 lat temu w znakomitym „Przesłuchaniu" Ryszard Bugajski sportretował prostą dziewczynę, która na początku lat 50., torturowana i upokarzana przez bezpiekę, nie złamała się i nie złożyła fałszywych zeznań przeciwko niewinnemu człowiekowi. W ostatniej dekadzie zrobił „Generała Nila" i „Śmierć rotmistrza Pileckiego".
To były filmy o ofiarach stalinizmu. Teraz reżyser przygląda się oprawcom. I zadaje najważniejsze pytania. O korzenie zła. Ale też o sumienie ludzi, którzy poddając się ideologii, zatracają poczucie człowieczeństwa. Czy przychodzi moment, gdy następuje przebudzenie?
W pierwszych scenach „Zaćmy" z samochodu podjeżdżającego pod zakład dla ociemniałych wysiada elegancka kobieta. Kostium, biała bluzka. Perfumy. „Oddech Stalina – mówi. – Żartowałam. Channel 5". Kobieta chce się widzieć z prymasem. „Dzwoniłam na Miodową" – rzuca. Ma w głosie coś władczego.
To Julia Brystygierowa. Żydówka, przedwojenna komunistka. „Krwawa Luna". Faworytka Bermana i Bieruta. W czasie wojny współpracownica NKWD, w okresie stalinizmu słynąca z okrucieństwa dyrektorka V Departamentu kontrolującego Kościół. Jest faktem, że „krwawa Luna" na stare lata szukała wiary, według niepotwierdzonych źródeł przyjęła chrzest.
Ryszard Bugajski opowiada o kilku dniach z jej życia, gdy – na początku lat 60., pracując w wydawnictwie PIW – stara się ona o spotkanie z prymasem. Po drodze musi skonfrontować się z księdzem, któremu w czasie śledztwa w sprawie kurii krakowskiej ubecy wypalili oczy papierosami.