Najsmutniejsze jest to, że nie wiadomo, o kim lub o czym opowiada ten film. A jeśli Abel Ferrara chciał oddać nim hołd mistrzowi kina, to pokazał brak własnych umiejętności i artystyczną pychę.
Od brutalnego zabójstwa Piera Paolo Pasoliniego minęło ponad 40 lat. Warto sobie ten fakt uświadomić, bo oznacza, iż dla większości dzisiejszych kinomanów ów wyjątkowy artysta jest już tylko encyklopedycznym hasłem w historii kina. Kto dziś ogląda „Mammę Roma", „Teoremat", „Medeę" czy choćby tzw. trylogię życia? Kto zna jego powieści, tomiki poetyckie, teksty filozoficzne?
Jak zatem pokazać Pasoliniego dzisiejszemu widzowi? Abel Ferrara podkreślał, że nie chce realizować filmu biograficznego. Zamiast niego stworzył jednak zlepek rozmaitych scen. Niektóre próbują nakreślić podstawowe cechy charakteru Pasoliniego jako homoseksualisty szukającego możliwości erotycznego zaspokojenia z chłopcami z nizin społecznych, syna ogromnie przywiązanego do matki czy człowieka spędzającego czas z przyjaciółmi w rzymskich knajpkach. Te sztampowe i nudne scenki przeplatane są intelektualnymi rozmowami lub czytanymi fragmentami tekstów Pasoliniego.
Niektóre epizody nie wnoszą niczego do portretu bohatera, a opowieść nie składa się na spójną całość. Co więcej, film trwa niespełna 90 minut, a mniej więcej jedna trzecia materiału wydaje się całkowicie zbędna. I tak zabawna inscenizacja opowieści o komecie, która ukazała się na niebie i bohaterów doprowadziła do współczesnej Sodomy, przeplata się z pustymi rozmówkami przy domowym obiedzie.
Widz nie wyniesie z kina żadnej wiedzy o tym niezwykłym włoskim artyście, Pasolini zaś został tu umieszczony całkowicie poza realnym czasem. A przecież to, co mówił, pisał i filmował, ściśle wiązało się z rzeczywistością, w której żył. To były zresztą burzliwe lata przemian obyczajowych i społecznych, antykapitalistycznego buntu, pierwszych oznak terroryzmu i silnej pozycji wyrazistej ideologicznie lewicy, w której Pasolini odgrywał ważną rolę. Cały ten splot zewnętrznych i fascynujących uwarunkowań, wpływający na jego działalność, nie przedostał się na ekran. Kto nie wie nic o Pasolinim, będzie miał kłopot z określeniem czasu akcji filmu.
Nie jest to również – a mogła być – uniwersalna opowieść o zbuntowanym artyście mającym odwagę głosić niepopularne sądy, lubiącym prowokować i drażnić. Pasolini tak pokazany mógłby być szczególnie atrakcyjny w naszych czasach, lubiących wszelkiego rodzaju prowokacje. W ujęciu Abla Ferrary jest kimś nieciekawym i mało wyrazistym mimo starań świetnego skądinąd aktora Willema Dafoe obsadzonego w tytułowej roli.