Starzy twórcy utonęli w dumie

Francuski aktor opowiada o pracy z Michaelem Hanekem przy filmie „Happy end" i stosunku do kina.

Aktualizacja: 18.03.2018 17:42 Publikacja: 18.03.2018 16:35

Foto: Materiały Prasowe

Rz: Michael Haneke portretuje w „Happy endzie" rodzinę z klasy średniej. I pokazuje świat depresyjny, pełen obojętności na los innych.

Mathieu Kassovitz: Jego pesymistyczne spojrzenie na współczesność bardzo mnie porusza. W „Happy endzie" jest stary człowiek, który chce odejść na zawsze. Są ludzie w średnim wieku, którzy starają się wszystkich przekonać, że generalnie jest w porządku, ale sami zachowują się niewłaściwie, przybierają postawę podobną jak większość polityków. Wreszcie są dzieci, coraz mniej wrażliwe, powoli upodobniające się do zombi. I my jesteśmy temu winni. Zapominamy o wielu wartościach, o etyce. W domach stajemy się sobie coraz bardziej obcy. Na ulicy patrzymy na uchodźców i nic nas oni nie obchodzą, odsuwamy się od nich ze strachem i niechęcią.

W 1993 roku we własnym filmie „Nienawiść" pokazywał pan pełne agresji przedmieścia paryskie, gdzie mieszkali głównie emigranci, ale zostawiał pan widzom nadzieję. W nakręconym w Calais filmie Hanekego jest tylko przerażenie.

„Nienawiść" była ostrzeżeniem. Dzisiaj żyjemy w innej rzeczywistości. Zrobiliśmy krok ku przepaści. I jeśli nic się nie zmieni, będziemy się pogrążać dalej. Trump, Le Pen, Putin, nacjonalistyczni dyktatorzy w coraz większej liczbie krajów, odradzający się nazizm – światu grozi eksplozja. To ostatni moment, by zapobiec wybuchowi. Chyba już to widzimy. Dlatego „rodzinne" filmy jak „Happy end" zaczynamy odbierać jako obrazy polityczne. Ale to dobrze, artyści powinni zmuszać do myślenia.

Podobno o spotkaniu z Michaelem Hanekem marzył pan od dziecka.

Był dla mnie niedoścignionym mistrzem, zresztą nie on jeden. Wychowywałem się w „filmowym" domu. Ojciec reżyser, matka montażystka, żyłem kinem. Jako nastolatek oglądałem po trzy filmy dziennie i sam coś kręciłem Zaangażowałem się jako statysta u Jeana-Pierre'a Jeuneta. Znałem go dzięki ojcu, ale chciałem zobaczyć, jak pracuje na planie. Miałem też wtedy wielkie marzenie: chciałem znaleźć się choćby na samym końcu napisów w filmie Stevena Spielberga. Żeby tylko mieć jakikolwiek z nim kontakt. To marzenie spełniło się wiele lat później, gdy zagrałem w jego „Monachium". A kiedy zadzwonił do mnie Michael Haneke, nawet nie chciałem czytać scenariusza. Wystąpiłbym w każdym jego filmie.

Praca z nim to chyba przygoda intelektualna?

Wcale nie jest chłodnym twórcą, który rozmawia z aktorami przez asystentów. Kocha kino i ludzi. Nie ma w nim wyrachowania czy przekoncypowania. W jego scenariuszach aktor nie znajdzie wskazówek w rodzaju: „jest wściekły", „patrzy w okno". Swoją postać, jej sposób zachowania, mówienia musi wymyślić. A Haneke zachowuje się jak malarz przy sztalugach. W czasie ustawiania sceny dokłada kolory, zmienia kontury i akcenty. Nie uznaje przy tym kompromisów. I trzeba mu się poddać.

A czy panu, który sam reżyseruje, nie jest trudno poddać się innemu artyście?

Nie, bo pracuję z reżyserami, od których nie dzielą mnie lata świetlne. Poza tym lubię grać. Aktorstwo to dużo mniejsza odpowiedzialność i dużo większe pieniądze niż reżyseria. Koło pięćdziesiątki trzeba już o tym myśleć.

Po drugiej stronie kamery nie stanął pan od siedmiu lat. Czego pan szuka? O czym chciałby pan dzisiaj opowiadać?

O kondycji społeczeństwa, niesprawiedliwości. Ćwierć wieku temu starałem się w „Nienawiści" powiedzieć, że jeśli nie będziemy szanować ludzi, to za jakiś czas znajdziemy się w totalnym bagnie. W „Zabójcach" przestrzegałem przed utratą etyki. Dzisiaj jest już za późno. Stało się. Na ulicach płoną samochody, a dwudziestolatkowie ranią ludzi nożami, żeby zabrać portfel. Narasta codzienna przemoc.

We Francji pojawiają się coraz częściej mocne filmy społeczne, jak choćby ostatnio „Jeszcze nie koniec" Legranda o przemocy domowej.

Nadzieja w młodym pokoleniu. Starsze generacje utonęły we własnej dumie. Powtarzamy: „Mamy Cannes, w kinie nigdy nie pojawiło się nic ciekawszego niż nowa fala, a najlepszym reżyserem świata jest Godard". To geniusz, ale połowę jego filmów trzeba zamknąć w muzeum. Stawiamy naszych reżyserów na piedestale, robimy z nich ikony, ja jednak nie chodzę na gale Cezarów, bo nie znoszę tej namaszczonej atmosfery. Wierzę, że w sztuce stale trzeba coś burzyć i z czymś mierzyć się od nowa. Dlatego nadzieję dają ci młodzi, którzy potrafią ryzykować. A ja zrobię film, kiedy będę miał pewność, że nie będzie gorszy od „Nienawiści". Michael Haneke powiedział coś, co zapamiętam na zawsze: „Jeśli film, który przygotowujesz, nie staje się twoją obsesją, nie warto się nim zajmować". Więc szukam historii, na punkcie której zwariuję.   —rozmawiała Barbara Hollender

„Happy End" – recenzja

Jego filmy precyzyjnie uderzają tam, gdzie może najbardziej zaboleć, bo Michael Haneke to prowokator programowo przeciwstawiający się oczekiwaniom odbiorców. Wielki mistrz światowego kina wyczuwa zbliżające się zagrożenia współczesności. Dwukrotny zdobywca canneńskiej Złotej Palmy w najnowszym dziele pod ironicznym tytułem „Happy end" ukazuje metaforyczną, pozbawioną najmniejszych złudzeń, gorzką diagnozę zachowań upojonego samozadowoleniem zachodniego społeczeństwa. Oto kilka dni z życia bogatej francuskiej rodziny zamieszkującej luksusową willę w Calais (zbieżność z obozowiskiem dla uchodźców nieprzypadkowa). Wielopokoleniowy klan ma sekrety, mimo że na pozór wszystko wygląda w miarę normalnie, ukryte pod rytuałami i konwenansami. Choć ich świat zaczyna się sypać, oni pierwsze sygnały zmian konsekwentnie ignorują. Haneke metodycznie spowalnia akcję, nie dopowiadając do końca kolejnych wątków, by wywołać wrażenie niepewności i zaskoczenia, co mu się w pełni udało. —Marek Sadowski

Rz: Michael Haneke portretuje w „Happy endzie" rodzinę z klasy średniej. I pokazuje świat depresyjny, pełen obojętności na los innych.

Mathieu Kassovitz: Jego pesymistyczne spojrzenie na współczesność bardzo mnie porusza. W „Happy endzie" jest stary człowiek, który chce odejść na zawsze. Są ludzie w średnim wieku, którzy starają się wszystkich przekonać, że generalnie jest w porządku, ale sami zachowują się niewłaściwie, przybierają postawę podobną jak większość polityków. Wreszcie są dzieci, coraz mniej wrażliwe, powoli upodobniające się do zombi. I my jesteśmy temu winni. Zapominamy o wielu wartościach, o etyce. W domach stajemy się sobie coraz bardziej obcy. Na ulicy patrzymy na uchodźców i nic nas oni nie obchodzą, odsuwamy się od nich ze strachem i niechęcią.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Stara Anglia, Sudan i miasto bogów
Film
Solidarność’24: dawne ofiary Margaret Thatcher pomagają syryjskim uciekinierom
Film
Tajemnica zaginionego ciała Wandy Rutkiewicz na Millenium Docs Against Gravity
Film
Laureaci i laureatki MASTERCARD OFF CAMERA 2024
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Film
Nie żyje aktor Bernard Hill. Miał 79 lat