Od ponad dekady kino rumuńskie przeżywa wielkie chwile, zdobywa uznanie międzynarodowej publiczności. A zaczęło się w 2007 roku od canneńskiej Złotej Palmy dla wcześniej szerzej nieznanego Cristiana Mungiu za dramat „4 miesiące, 3 tygodnie i dwa dni" (2007) przywołujący ponury świat komunistycznej dyktatury Nicolae Ceasescu, w którym władza decydowała o losie obywateli.
Ostatni film tego twórcy, „Egzamin" (nagrodzony w ubiegłym roku w Cannes za reżyserię), a ukazujący współczesne realia własnego kraju można jeszcze zobaczyć w naszych kinach. A za nim podążyli inni młodzi twórcy, m.in. Cristian Puiu, Corneliu Porumboiu, Celin Peter Netzer czy Adrian Sitaru.
Wspólne tendencje formalne, mocne osadzenie w ponurych realiach czasów komunizmu i transformacji, przy jednoczesnej konsekwentnej kontestacji społecznej rzeczywistości sprawiły, że w wielu omówieniach krytycznych pojawiło się określenie „rumuńska nowa fala".
Te filmy, realizowane za niewielkie pieniądze, bez udziału światowych gwiazd i spektakularnych efektów specjalnych, za to realistyczne aż do bólu, potrafią zachwycić i zmusić do głębszych refleksji. W zrealizowanych z polskim udziałem producenckim „Nieprawych", wyróżnionych w 2016 roku na festiwalach w Berlinie, Odessie, Filadelfii i Puli, Adrian Sitaru odwołał się do wielokrotnie wykorzystywanego przez literaturę i kino motywu przyjęcia. Wystarczy przypomnieć „Wesele" Wyspiańskiego-Wajdy, „Wesele" Smarzowskiego czy „Festen" Vintenberga.
Przy okazji wspólnego posiłku artysta może bowiem pokazać przekrój społeczny, ukazać ludzkie przywary wychodzące na jaw tylko w sytuacjach ekstremalnych, a rodzinne obiady często do nich należą, bądź dyskretnie zilustrować sytuację polityczną.