Barbara Hollender komentuje Orły 2017

To był ważny, piękny wieczór. Środowisko filmowe za najlepszy film minionego roku uznało „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Wstrząsająca opowieść o rzezi wołyńskiej w 1943 roku, która miała 14 nominacji, dostała aż 8 statuetek. Poza główną – za reżyserię, zdjęcia, muzykę, scenografię, kostiumy, montaż i dźwięk. Dziewiątą – nagrodę publiczności - dodali „Wołyniowi” widzowie.

Publikacja: 21.03.2017 06:08

Barbara Hollender komentuje Orły 2017

Foto: Fotorzepa/Rafał Guz

Członkowie Polskiej Akademii Filmowej pokłonili się artyście, który kolejny raz udowodnił, że nie brak mu odwagi, by podejmować tematy trudne i kontrowersyjne. Smarzowski zawsze powtarza, że na błahe opowiastki nie chce mu się wyciągać kamery z robura. Przyglądał się polskim grzechom głównym, opowiadał o najtrudniejszych momentach historii i współczesności. Pokazywał mentalność, z jaką wyszliśmy z PRL-u, szukał korzeni naszego narodowego charakteru. Robił to szorstko, bez polskiego romantyzmu i bez znieczulenia. A teraz wrócił do rzezi, jaką na Wołyniu, na początku lat czterdziestych poprzedniego wieku, zgotowali Polakom Ukraińcy. Nie zrobił tego filmu po to, by epatować widzów okrucieństwem i śmiercią. „Wołyń” jest krzykiem przeciw wszelkim nacjonalizmom. Smarzowski pokazał, że gdy naród zanurza się w nacjonalistycznym klimacie, to wystarczy czasem jedna iskra, by historia wymknęła się ludziom spod kontroli. To naprawdę mądry, wielki film. Głęboko humanistyczny. Może jeden z najważniejszych, jakie w ostatniej dekadzie powstały w Polsce. Uniwersalny i piekielnie aktualny w czasach, gdy na świecie do głosu dochodzi skrajna prawica i wzmacniają się ruchy nacjonalistyczne, gdy pogłębiają się podziały między ludźmi, a politycy podsycają wzajemną niechęć całych grup społecznych.

Cztery statuetki, w tym dwie za pierwszoplanowe role aktorskie Aleksandry Koniecznej i Andrzeja Seweryna odebrali twórcy „Ostatniej rodziny”. Za odkrycie roku, bardzo zasłużenie, został uznany reżyser tego filmu Jan P. Matuszyński. Finezja i dojrzałość jego pracy jest zadziwiająca, zwłaszcza, że ta opowieść o rodzinie Beksińskich jest jego fabularnym debiutem.

„Jestem mordercą” Macieja Pieprzycy, trzeci z filmów, które zgromadziły bardzo dużo nominacji, ostatecznie został uhonorowany nagrodami za drugoplanowe role aktorskie Agaty Kuleszy i Arkadiusza Jakubika.

Ale w tym roku nie ma „wielkich przegranych”. Mamy za sobą tak dobry rok polskiej kinematografii, że dla wielu ciekawych obrazów nie starczyło nawet nominacji. Na ekrany weszło kilka bardzo ważnych filmów. Wśród nich ostatni film Andrzeja Wajdy „Powidoki”. Swoją świetną formę potwierdzili twórcy kilku generacji. I, co ogromnie ważne, mocno zaistniało na ekranie najmłodsze pokolenie, dzisiejszych trzydziestolatków. Obok Matuszyńskiego interesujące obrazy pokazali przecież również Bartosz Kowalski, Grzegorz Zariczny, Michał Marczak, Łukasz Grzegorzek. Do tego pokolenia należy również nagrodzona Orłem za dokument „Komunia” debiutantka Anna Zamecka.

A środowisko filmowe raz jeszcze dowiodło, jak bardzo jest dzisiaj skonsolidowane i sprawiedliwe. Ukłon w kierunku filmu Smarzowskiego też jest tego dowodem. Nie pierwszy raz ludzie kina rekompensują kolegom porażki, które ponieśli na festiwalu gdyńskim, wyławiając tytuł znaczący, pominięty przez wrześniowe jury.

Organizatorzy gali złożyli hołd Andrzejowi Wajdzie. Wręczanie nagród odbywało się w rytm jego filmów. Ale też czuło się tego wieczoru, że filmowcy pamiętają słowa, które często w ostatnich miesiącach życia mistrz powtarzał: „Jesteśmy silni, jak jesteśmy razem”. W Teatrze Polskim panowała atmosfera życzliwości, przyjaźni. I solidarności. Także z tymi, którzy za swoją niezłomną postawę płacą wysoką cenę. Przewodniczący Polskiej Akademii Dariusz Jabłoński i szefowa rady Europejskiej Akademii Filmowej Agnieszka Holland apelowali o uwolnienie skazanego na 20 lat więzienia i zesłanego do łagru na Syberii ukraińskiego reżysera Oleha Sencowa. A wszyscy goście w ciszy podnieśli w górę kartki z napisem „Release Oleg Sentsow”.

Galę transmitował Canal Plus i chwała mu za to. Jednak wielka szkoda, że nie mogli jej obejrzeć widzowie telewizji niekodowanej. To w końcu wielkie święto polskiego kina. Polskiej kultury.

Członkowie Polskiej Akademii Filmowej pokłonili się artyście, który kolejny raz udowodnił, że nie brak mu odwagi, by podejmować tematy trudne i kontrowersyjne. Smarzowski zawsze powtarza, że na błahe opowiastki nie chce mu się wyciągać kamery z robura. Przyglądał się polskim grzechom głównym, opowiadał o najtrudniejszych momentach historii i współczesności. Pokazywał mentalność, z jaką wyszliśmy z PRL-u, szukał korzeni naszego narodowego charakteru. Robił to szorstko, bez polskiego romantyzmu i bez znieczulenia. A teraz wrócił do rzezi, jaką na Wołyniu, na początku lat czterdziestych poprzedniego wieku, zgotowali Polakom Ukraińcy. Nie zrobił tego filmu po to, by epatować widzów okrucieństwem i śmiercią. „Wołyń” jest krzykiem przeciw wszelkim nacjonalizmom. Smarzowski pokazał, że gdy naród zanurza się w nacjonalistycznym klimacie, to wystarczy czasem jedna iskra, by historia wymknęła się ludziom spod kontroli. To naprawdę mądry, wielki film. Głęboko humanistyczny. Może jeden z najważniejszych, jakie w ostatniej dekadzie powstały w Polsce. Uniwersalny i piekielnie aktualny w czasach, gdy na świecie do głosu dochodzi skrajna prawica i wzmacniają się ruchy nacjonalistyczne, gdy pogłębiają się podziały między ludźmi, a politycy podsycają wzajemną niechęć całych grup społecznych.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Film
„Miłość bez ostrzeżenia”. Joanna Kulig w skomplikowanej sieci amerykańskich uczuć
Film
„Diuna: Część druga” bije rekordy frekwencyjne
Film
Nie żyje Maria Chwalibóg
Film
„Bękart”, „Miłość bez ostrzeżenia”, „Cztery córki”. W ten weekend każdy w kinie coś dla siebie znajdzie. Rekomendacje filmowe
Film
Oscar 2024 za najlepszy film. „Oppenheimer” Nolana: radioaktywny podmuch geniuszu