Członkowie Polskiej Akademii Filmowej pokłonili się artyście, który kolejny raz udowodnił, że nie brak mu odwagi, by podejmować tematy trudne i kontrowersyjne. Smarzowski zawsze powtarza, że na błahe opowiastki nie chce mu się wyciągać kamery z robura. Przyglądał się polskim grzechom głównym, opowiadał o najtrudniejszych momentach historii i współczesności. Pokazywał mentalność, z jaką wyszliśmy z PRL-u, szukał korzeni naszego narodowego charakteru. Robił to szorstko, bez polskiego romantyzmu i bez znieczulenia. A teraz wrócił do rzezi, jaką na Wołyniu, na początku lat czterdziestych poprzedniego wieku, zgotowali Polakom Ukraińcy. Nie zrobił tego filmu po to, by epatować widzów okrucieństwem i śmiercią. „Wołyń” jest krzykiem przeciw wszelkim nacjonalizmom. Smarzowski pokazał, że gdy naród zanurza się w nacjonalistycznym klimacie, to wystarczy czasem jedna iskra, by historia wymknęła się ludziom spod kontroli. To naprawdę mądry, wielki film. Głęboko humanistyczny. Może jeden z najważniejszych, jakie w ostatniej dekadzie powstały w Polsce. Uniwersalny i piekielnie aktualny w czasach, gdy na świecie do głosu dochodzi skrajna prawica i wzmacniają się ruchy nacjonalistyczne, gdy pogłębiają się podziały między ludźmi, a politycy podsycają wzajemną niechęć całych grup społecznych.
Cztery statuetki, w tym dwie za pierwszoplanowe role aktorskie Aleksandry Koniecznej i Andrzeja Seweryna odebrali twórcy „Ostatniej rodziny”. Za odkrycie roku, bardzo zasłużenie, został uznany reżyser tego filmu Jan P. Matuszyński. Finezja i dojrzałość jego pracy jest zadziwiająca, zwłaszcza, że ta opowieść o rodzinie Beksińskich jest jego fabularnym debiutem.
„Jestem mordercą” Macieja Pieprzycy, trzeci z filmów, które zgromadziły bardzo dużo nominacji, ostatecznie został uhonorowany nagrodami za drugoplanowe role aktorskie Agaty Kuleszy i Arkadiusza Jakubika.
Ale w tym roku nie ma „wielkich przegranych”. Mamy za sobą tak dobry rok polskiej kinematografii, że dla wielu ciekawych obrazów nie starczyło nawet nominacji. Na ekrany weszło kilka bardzo ważnych filmów. Wśród nich ostatni film Andrzeja Wajdy „Powidoki”. Swoją świetną formę potwierdzili twórcy kilku generacji. I, co ogromnie ważne, mocno zaistniało na ekranie najmłodsze pokolenie, dzisiejszych trzydziestolatków. Obok Matuszyńskiego interesujące obrazy pokazali przecież również Bartosz Kowalski, Grzegorz Zariczny, Michał Marczak, Łukasz Grzegorzek. Do tego pokolenia należy również nagrodzona Orłem za dokument „Komunia” debiutantka Anna Zamecka.
A środowisko filmowe raz jeszcze dowiodło, jak bardzo jest dzisiaj skonsolidowane i sprawiedliwe. Ukłon w kierunku filmu Smarzowskiego też jest tego dowodem. Nie pierwszy raz ludzie kina rekompensują kolegom porażki, które ponieśli na festiwalu gdyńskim, wyławiając tytuł znaczący, pominięty przez wrześniowe jury.