Terlikowski: Kiedy matka pożera dzieci

Uznając aborcję za dopuszczalną, ludzkość cofa się moralnie i duchowo o wieki, ku ciemnym czasom pogaństwa, gdy rodzice mogli dowolnie dysponować życiem swoich dzieci.

Aktualizacja: 01.01.2017 06:21 Publikacja: 30.12.2016 00:01

Terlikowski: Kiedy matka pożera dzieci

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem (...) Żenią się, i jak wszyscy mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych" – pisał pod koniec II wieku po Chrystusie anonimowy autor „Listu do Diogeneta". A choć słowa te odnoszą się do dzieci już narodzonych, to bez ryzyka najmniejszego błędu można je także odnieść do dzieci nienarodzonych.

Już bowiem w pierwszych latach głoszenia Ewangelii chrześcijanie zaczęli wyraźnie odróżniać się od swojego pogańskiego otoczenia stosunkiem do najsłabszych, niepełnosprawnych i nienarodzonych. W ich otoczeniu eugenika, likwidacji dzieci niepełnosprawnych, upośledzonych, chorych była nie tylko normalna, ale wręcz wskazana, a opinie takie formułowali nie tylko najważniejsi myśliciele starożytności, ale także prawo zwyczajowe lub stanowione zarówno państw-miast Grecji, jak i Rzymu.

Eugeniczne państwo filozofów

W kwestii usuwania czy wychowywania noworodków winno obowiązywać prawo, by nie wychowywać żadnego dziecka wykazującego kalectwo" – głosił Arystoteles w „Polityce". „Biorąc jednak pod uwagę liczbę dzieci należy (...) liczbę narodzin prawem ograniczyć, jeśli zaś jacyś obcujący ze sobą małżonkowie poczną dziecko ponad tę liczbę, należy spowodować jego poronienie, zanim jeszcze życie i czucie w nie wstąpi" – uzupełniał Stagiryta, który generalnie nie był zwolennikiem aborcji i uznawał je za moralnie wątpliwą, ale jednak niekiedy dopuszczalną.

Poglądy te były i tak bardzo umiarkowane, jeśli porównać je z pomysłami Platona. Ten ostatni w „Państwie" planował – na wiele wieków przed powstaniem SS i Lebensbornu – przemysłową produkcję wojowników i obywateli idealnego państwa. „Potrzeba przecież (...) wobec tego, cośmy uchwalili, żeby najlepsi mężczyźni obcowali z najlepszymi kobietami jak najczęściej, a najgorsi z najlichszymi, jak najrzadziej, i potomków z tamtych par trzeba chować, a z tych nie, jeżeli trzoda ma być pierwszej klasy. A o tym wszystkim ma nie wiedzieć nikt, tylko sami rządzący" – planował idealne państwo Platon.

Filozof nie miał także wątpliwości, co należy zrobić z dziećmi słabymi, chorymi czy niepełnosprawnymi. One nie mogły przecież obciążać państwa, a zatem należało je uśmiercić. Sposób był bardzo prosty. Dzieci nienarodzone, jeśli pochodziły od „,lichych rodziców", należało abortować, a urodzone dzieci niepełnosprawne należało przenieść w jakieś tajemne miejsce i tam zagłodzić.

Czytaj także:

Straszne? Być może, ale postępowania takiego ani Arystoteles (łagodniejszy), ani Platon (surowszy) wcale nie wymyślili, a jedynie przejęli od sobie współczesnych. Spartanie z niechcianymi, bo niepełnosprawnymi dziećmi radzili sobie w prosty sposób, przenosząc je do specjalnego wąwozu i pozostawiając tam, by skonały z głodu i zimna. W Atenach do dziesiątego dnia życia rodzice mogli zdecydować, czy przyjmuje się dziecko do społeczności i tym samym przyznaje mu prawo do życia, czy też nie. Jeśli nie, dziecko było zabijane (najczęściej duszone).

Nie inaczej było w Rzymie, gdzie to ojciec decydował, czy dziecko, które przyszło na świat, będzie wychowywane przez rodziców, zabite czy porzucone. „Dziecko upośledzone powinno być zabite" – przekazywał zapis rzymskiego prawa Cyceron, a Seneka uzupełniał, że zgodnie z rzymskim zwyczajem dzieci słabe czy chore należało po narodzinach utopić.

Zapisy te dotyczyły dzieci już narodzonych, nietrudno się jednak domyśleć, że podobne stanowisko zajmowano także wobec „spędzania płodu", szczególnie jeśli był on jeszcze niewykształcony, albo jak to ujmowano: „pozbawiony duszy" (na relacjonowanie sporu o to, kiedy – według filozofów greckich i rzymskich – dokonuje się animacja, choć niewątpliwie jest on bardzo ciekawy, nie mam tu niestety miejsca), była pełna zgoda.

I choć kobieta mogła zostać ukarana, jeśli aborcji dokonywała wbrew wiedzy i woli ojca dziecka (albo swojego męża), to nie było to związane z uznaniem niemoralności aborcji, ale z uznaniem, że porwała się ona na nie swoją własność. Ówczesna medycyna była bowiem przekona, że rola kobiety w zrodzeniu dziecka jest jedynie bierna, a to mężczyzna jest jedynym (a przynajmniej głównym) źródłem życia dziecka.

Chlubne wyjątki

Ten dominujący, proeugeniczny i proaborcyjny ton naruszało zaledwie kilku (tym ważniejszych) greckich medyków i filozofów. Najważniejszym ze świadectw sprzeciwu wobec aborcji jest tekst przysięgi Hipokratesa (mniej więcej IV wiek przed Chrystusem), w którym lekarz składający ją zobowiązuje się do tego, by „nie podać nikomu śmiertelnego leku, nawet jeśli będzie o to proszony", a także odrzuca możliwość podania „kobiecie środka poronnego".

Zapis ten nie oznaczał, że wszyscy zwolennicy nurtu hipokratejskiego odrzucali aborcję (bowiem istniały sytuacje, w których dopuszczali ją), ale pokazuje pewien kierunek rozwoju etosu medycznego, jaki rozpoczął się już w Grecji. Zapis dotyczący aborcji wynika bowiem z wcześniejszej zasady „Przysięgi", wedle której lekarz nie może szkodzić pacjentowi. Likwidacja jego życia jest zaś zawsze szkodą, bowiem – zgodnie z prostą zasadą metafizyczną – zawsze lepiej jest być/żyć niż nie być/nie żyć.

Kilkaset lat później, na przełomie er, Plutarch z Cheronei zaczął głosić, że życie ludzkie jest procesem i nie da się w nim wyróżnić – od momentu poczęcia do śmierci – jakiegoś przełomu, który odróżniłaby stan przedludzki od ludzkiego. Filozof wyciągnął stąd wniosek, że aborcja powinna być zakazana jako niemoralna. Inni myśliciele, głównie już rzymscy, swój sprzeciw wobec aborcji motywowali raczej względami państwowymi, a także moralnymi, niż metafizycznymi, niemniej jednak i oni wprost wzywali do zaprzestania procederu aborcji.

Cyceron przestrzegał, że jeśli Rzymianie nie zaprzestaną masowych aborcji, to zagrozi to przyszłości cesarstwa, a Owidiusz podkreślał, że zwyczaj zabijania przez matki swojego nienarodzonego potomstwa świadczy o tym, że „człowiek stał się bardziej okrutny niż zwierzęta, gdyż nawet tygrysice czy lwice nigdy nie pożerają swoich młodych".

Realną zmianę podejścia do życia przyniosło jednak światu rzymskiemu dopiero chrześcijaństwo, i to mimo tego, że zarówno Stary, jak i Nowy Testament w zasadzie nie wypowiada się na temat aborcji. Ich nauczanie na temat życia płodowego, jego wartości, a także prawda o Wcieleniu Boga, sprawiły, że podejście do nienarodzonego życia zarówno w świecie żydowskim, jak i chrześcijańskim radykalnie różniło się od tego właściwego światu pogańskiemu.

Stary Testament nie pozostawia wątpliwości: świat i człowiek są stworzeni przez Boga, który z troską pochyla się nad każdym etapem życia ludzkiego. „Twe ręce ukształtowały mnie, uczyniły (...) Wspomnij, żeś ulepił mnie z gliny" (Hi 10, 8-9) – woła do Boga Hiob, a psalmista uzupełnia: „Tyś bowiem ukształtował nerki moje, utkałeś mnie w łonie mej matki" (Ps 139, 13).

Nie ulega też wątpliwości, w którym momencie Stary Testament umieszcza początek ludzkiego życia. Sformułowanie „od łona matki" występuje w nim wielokrotnie, a jak przypomina ks. Andrzej Muszala w fundamentalnej pracy „Embrion ludzki w starożytnej refleksji teologicznej", ten typowo semicki zwrot oznaczał po prostu „od poczęcia". Relacje zaś między Bogiem a człowiekiem rozpoczynają się od momentu poczęcia, gdy płód zaczyna przebywać w łonie matki.

Piękne i głębokie opisy relacji między człowiekiem w embrionalnej fazie rozwoju a Bogiem nie przełożyły się w Starym Testamencie na jasne zapisy prawne. Jedynym odnoszącym się wprost do życia dziecka w łonie matki fragmentem Pisma Świętego pozostaje tekst z księgi Wyjścia. „Gdyby mężczyźni bijąc się uderzyli kobietę brzemienną powodując poronienie, ale bez jakiejkolwiek szkody, to [winny] zostanie ukarany grzywną, jaką »na nich« nałoży mąż tej kobiety, i wypłaci ją za pośrednictwem sędziów polubownych. Jeżeli zaś ona poniesie jakąś szkodę, wówczas on odda życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, oparzenie za oparzenie, ranę za ranę, siniec za siniec" (Wj 21, 22-25) – głosi Tora. Z tych słów wyprowadza się zaś odmienne traktowanie matki i dziecka, które stało się w późniejszym prawie żydowskim uzasadnieniem do zaakceptowania aborcji (najpierw w absolutnie wyjątkowych sytuacjach, a później także szerzej).

Droga śmierci

W Nowym Testamencie także nie ma jasnych sformułowań odnoszących się do zabijania dzieci nienarodzonych. Ale mimo to już w pierwszych pismach z czasów apostolskich występuje jasne i zdecydowane potępienie aborcji. Pierwsza wzmianka o niej znajduje się w „Didache", gdzie jej zakaz („nie zabijaj dziecka, wywołując poronienie") znajduje się pośród zasad etycznych wypływających z miłości bliźniego.

Jeszcze mocniej ujmuje to „Droga Dwunastu Apostołów", gdzie aborcja i zabijanie niemowląt określone jest mianem „drogi śmierci". Zakaz aborcji występuje też w „Liście Barnaby", a także w pismach apokryficznych, choćby w Apokalipsach Piotra i Pawła. W tej pierwszej znajdujemy realistyczny opis mąk piekielnych, jakie cierpieć będą kobiety, które zdecydowały się na aborcję. „Przy tym płomieniu jest dół wielki i bardzo głęboki, a w nim płynie zewsząd, gdzie są potępieni, wszystko, obrzydliwe ścieki. Kobiety są pogrążone po szuję i będą ukarane wielką męką. To są te, które spowodowały poronienie swoich dzieci i niszczyły dzieło, które Pan stworzył. Przed ich oczyma jest inne miejsce, gdzie siedzą ich dzieci, którym przeszkodziły żyć, i będą wołały do Pana" – można przeczytać w Apokalipsie św. Piotra.

Taką ocenę przejęli także apologeci z pierwszych wieków. Melition z Sardes uznaje, że matka, która dopuściła się aborcji, staje się „straszliwym grobowcem, pożerając dzieci, które w łonie nosiła". Minicjusz Feliks uznawał aborcję za zabójstwo najcięższej wagi, gdyż dokonane na osobie bezbronnej. Aborcję potępiał także Tertulian, wskazując, że odrzucającym zabójstwo „nawet płodu w łonie matki (...) nie wolno niszczyć".

Stanowisko takie przełożyło się na orzeczenia synodów kościelnych, które na kobiety dokonujące aborcji nakładały surowe pokuty. Synod w Elwirze odłączał kobiety dopuszczające się aborcji od wspólnoty eucharystycznej aż do momentu, gdy będzie umierała. Synod w Ancyrze łagodził nieco ten wymóg i nakładał konieczność dziesięcioletniej pokuty za aborcję, a synod w Lerida skracał ten czas do siedmiu lat. Synod w Trullo poprzez swoje orzeczenia zrównywał status dziecka narodzonego i nienarodzonego, uznając, że zabicie każdego z nich jest zabójstwem. I takiej oceny aborcji Kościół nigdy nie zmienił. Zawsze uznawana była ona za grzech ciężki.

Kiedy rodzi się dusza

Moralnej i prawnej oceny aborcji w niczym nie zmieniały toczące się niemal od samego początku myśli patrystycznej spory o moment animacji (czyli czas, w którym w kształtujące się ludzkie ciało wstępuje dusza). Stanowiska, od początku, były dwa. Część z ojców Kościoła uznawała, że animacja następuje w momencie poczęcia (odmiennie wówczas, z braku wiedzy naukowej, postrzeganego), co obecnie określa się mianem animacji równoczesnej, a część uznawała, że dusza zstępuje w kształtujące się ciało później (co określa się mianem animacji opóźnionej). W największym skrócie za tą pierwszą koncepcją opowiadali się m.in. Tertulian, Grzegorz z Nyssy, Teodor z Mapsuestii czy Anastazy Synajski, za drugą Diodor z Tarsu, Teodoret z Cyru, Ambrozjaster.

Nie brakowało także myślicieli, którzy zajmowali stanowisko niejednoznaczne, by wymienić choćby św. Augustyna. Warto mieć jednak świadomość, że spór ten nie wpływał na podejście do samej aborcji, która niezależnie od stanowiska dotyczącego animacji uznawana była za grzech ciężki, choć niekoniecznie za zabójstwo.

Istotną rolę w sporze o moment animacji odgrywały pytania chrystologiczne. Dla teologów chrześcijańskich ważnym problemem było bowiem to, od którego momentu Jezus miał duszę, a zatem od kiedy można mówić o Wcieleniu. Kalendarz liturgiczny nie pozostawiał wątpliwości, że momentem, w którym świętujemy Wcielenie, jest... Zwiastowanie, a to oznaczało, że w istocie momentem animacji jest właśnie poczęcie.

Bardzo jednoznacznie zwracał na to uwagę jeden z najwybitniejszych myślicieli starożytnego, chrześcijańskiego Wschodu, św. Maksym Wyznawca. Maksym zwracał uwagę na fakt, że człowiek nie jest duszą korzystającą z ciała, ale „syntezą cielesności i duchowości", a skoro człowiek jest zasadniczo całością, to musi nią być od samego początku, a zatem animacja musi następować w momencie poczęcia.

Nie brak w rozważaniach Maksyma także elementów żartów, gdy zwraca uwagę, że zwolennicy teorii animacji opóźnionej, z których część uznaje, że embrion otrzymuje kolejne dusze (wegetatywną, zmysłową i wreszcie ludzką) stopniowo, uznają w istocie, że ludzie płodzą rośliny, co jest oczywiście absurdem. Najmocniejszym jego argumentem było jednak przypomnienie, że ci, którzy uważają inaczej, w istocie opowiadają się po stronie manicheizmu, który cielesność uznaje za coś gorszego od duchowości.

To stanowisko jednak wcale nie zakończyło sporu o czas animacji, który z nową siłą wybuchł w średniowieczu. Większość ówczesnych myślicieli (ze św. Tomaszem z Akwinu) wyznawała teorię animacji opóźnionej, ale w niczym nie zmieniało to faktu, że zarówno oni, jak i orzeczenia prawne Kościoła, potępiały zarówno aborcję przed czasem animacji, jak i po niej. Jeśli czegoś dotyczył spór w tej sprawie, to co najwyżej pytania o to, czy każda aborcja jest zabójstwem, czy też niektóre z nich (te wczesne) zabójstwem nie są, choć pozostają niewątpliwie grzechem ciężkim.

Nie brakowało także myślicieli, którzy jak św. Bonawentura uznawali, że także aborcja płodu nieanimowanego jest w sensie moralnym zabójstwem, ale w znaczeniu prawnym pozostaje jedynie grzechem ciężkim. Podobne stanowisko zajmował Akwinata, który przyjmował, że choć aborcja płodu nieanimowanego nie jest zabójstwem, to pozostaje grzechem ciężkim, bowiem na każdym etapie swojego rozwoju embrion jest przeznaczony i uzdolniony do rozwoju w kierunku doskonałego bytu ludzkiego. Celem procesu, w którym cały czas uczestniczy Bóg, jest powstanie człowieka, którego celem jest Niebo.

Nowożytność w Kościele, a także rozwijająca się embriologia (i doktryna wiary także) przyniosły przełom w rozumieniu momentu animacji. Widać to doskonale w kolejnych wydaniach dzieła „Theologia moralis" św. Alfonsa Marii Liguoriego (założyciela zgromadzenia redemptorystów). W pierwszych jego wydaniach zachowane zostaje jeszcze rozróżnienie między oceną moralną płodu nieanimowanego/nieukształtowanego i animowanego/ukształtowanego, ale w kolejnych, które ukazały się już po śmierci autora, dokonano poprawek i rozróżnienie do zniknęło.

Istotny wpływ na ten proces miało także wprowadzenie w roku 1701 przez Klemensa XI do kalendarza liturgicznego święta Niepokalanego Poczęcie Najświętszej Maryi Panny. Obchodzenie owego święta oznaczało, że Jezus mógł wybawić Maryję od grzechu w momencie poczęcia, a to oznaczało, że... była ona w pełni istotą ludzką w tym momencie.

Proces odrzucania rozważań na temat stopniowej animacji przyspieszyło orzeczenie Świętego Oficjum z roku 1679, w którym zakwestionowano nauczanie o nieanimowanych płodach. Tezy te potwierdził Pius IX w 1869 roku, a wnioski z niej wyciągnięto, wprowadzając do Kodeksu Prawa Kanonicznego z roku 1917 karę – zapadającej z mocy samego prawa, bez potrzeby jej ogłaszania – ekskomuniki za aborcję. Św. Jan Paweł II, ogłaszając reformę kodeksu, tylko potwierdził to – wyrastające z wielowiekowej tradycji Kościoła – stanowisko.

Zagłodzić, udusić, skazać na śmierć

Gdy Kościół – nie bez wpływu odkryć naukowych – precyzował swoje nauczanie, filozofowie nowożytni dokonywali laicyzacji teologicznych sporów. I tak – gdzieś od czasów Johna Locka – pytanie o to, w którym momencie w ludzką cielesność zstępuje dusza, zastąpiło pytanie o to, od którego momentu człowiekowi przysługuje godność albo ujmując rzecz jeszcze bardziej filozoficznie, bycie osobą.

Peter Singer z tego właśnie rozróżnienia (między byciem człowiekiem a byciem osobą) wyprowadza zgodę na aborcję, a nawet dzieciobójstwo, bowiem uznaje, że dopiero osoba jest dysponentem praw ludzkich, w tym fundamentalnego prawa do życia. Ci, którzy osobami nie są, nie mają prawa do życia, a zatem ich zabójstwo nie jest złem moralnym.

Podobne stanowisko zajmuje ogromna część współczesnych utylitarnych czy liberalnych myślicieli. Dla nich pytanie o biologiczną naturę embrionu czy płodu nie ma znaczenia, bowiem liczy się jedynie to, czy posiada on pewne cechy, dość arbitralnie dobrane. Jeśli ich nie posiada, nie jest osobą, a zatem można go zabić. Kłopot z tego rodzaju myśleniem jest tylko taki, że zastępuje on twarde argumenty biologiczne miękkimi rozważaniami filozoficznymi, które – notabene – można zastosować także do osób już narodzonych (co zresztą, choćby wspomniany już Peter Singer, robi).

Co ciekawe, posługując się tego rodzaju argumentacją, Singer i utylitaryści popadają nie tylko w swoisty manicheizm (to, co psychiczne, staje się lepsze niż to, co cielesne), ale też zrywają z tak ważną dla współczesnej nauki zasadą empirycznej sprawdzalności. Tego, czy ktoś jest „osobą", czy też nie, nie da się przecież sprawdzić empirycznie. To tylko kwestia założeń.

W tym samym czasie, gdy nowożytna bioetyka odchodziła od empiryzmu, Kościół wyraźnie do niego nawiązywał, coraz mocniej i bardziej jednoznacznie broniąc życia. Jego stanowisko, wyrastając z pierwszych wieków i ówczesnych sporów teologicznych, zakorzeniło się głęboko w naukowym spojrzeniu na świat i stało się podstawą radykalnej obrony życia.

Stanowisko zwolenników aborcji, jak się zdaje, powoli powraca do myślenia Platona, wedle którego niepełnosprawnych i upośledzonych można zagłodzić, udusić lub skazać na powolną śmierć. Trudno nie uznać tego za moralny i filozoficzny regres.

Przy pisaniu tego tekstu korzystałem m.in. z: A. Muszala, „Embrion w starożytnej refleksji teologicznej", Kraków 2009; M. Machinek MSF, „Spór o status ludzkiego embrionu", Olsztyn 2007; J. Saward, „Odkupiciel w łonie Matki", Warszawa 2011.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem (...) Żenią się, i jak wszyscy mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych" – pisał pod koniec II wieku po Chrystusie anonimowy autor „Listu do Diogeneta". A choć słowa te odnoszą się do dzieci już narodzonych, to bez ryzyka najmniejszego błędu można je także odnieść do dzieci nienarodzonych.

Już bowiem w pierwszych latach głoszenia Ewangelii chrześcijanie zaczęli wyraźnie odróżniać się od swojego pogańskiego otoczenia stosunkiem do najsłabszych, niepełnosprawnych i nienarodzonych. W ich otoczeniu eugenika, likwidacji dzieci niepełnosprawnych, upośledzonych, chorych była nie tylko normalna, ale wręcz wskazana, a opinie takie formułowali nie tylko najważniejsi myśliciele starożytności, ale także prawo zwyczajowe lub stanowione zarówno państw-miast Grecji, jak i Rzymu.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?