Jeszcze brakuje nam tradycyjnego nowojorskiego pochodu przebranych diabłów i powabnie obnażonych wampirzyc. A więc można śmierć umniejszyć, obłaskawić, a nawet wyśmiać; czy to nie lepsze od naszego ponuractwa? Ale wystarczy choć raz uczestniczyć w amerykańskiej ceremonii pogrzebowej, aby przekonać się, że to nie pomaga. Do domu pogrzebowego prezentującego się tam jak recepcja eleganckiego hotelu wpada się zaledwie na chwilę w celu złożenia zdawkowych kondolencji, aby jak najszybciej wsiąść do samochodu i znaleźć się daleko od pytań o wieczność. Gdyby Amerykanie byli zdolni do stworzenia swoich „Dziadów", odbywałyby się one na zakrapianym przyjęciu poprzebieranych umarlaków, ale i tak byłyby podszyte skowyczącym strachem.

Co zrobić z nieuchronnością śmierci? Zapomnieć, unieważnić, zakrzyczeć... A może zrozumieć? Marzymy o nieśmiertelności. Byłaby ona nie tylko wyzwoleniem od trwogi konania i ohydy grobowca, ale też wiecznym trwaniem. Każdy błąd można byłoby naprawić, każdą straconą okazję tym razem wykorzystać. Ale też każde piękne i wzniosłe przeżycie byłoby powielane nieskończoną ilość razy, aż do obrzydzenia. Nieśmiertelność okaże się katorgą nudy i jałowej powtarzalności.

Ale pogodzenie się z nieuchronnym to zbyt mało. Tylko śmierć nadaje ostateczny sens naszej doczesności, bo jej perspektywa sprawia, że każde zdarzenie okazuje się jedyne i niepowtarzalne, każda przeżyta chwila nie da się już więcej odtworzyć i przeżyć na nowo, musimy więc dbać, by była sensowna i dobrze zagospodarowana. Tylko życie śmiertelnika zna cenę upływającego czasu i dlatego jedynie śmiertelnik potrafi cieszyć się nim naprawdę. Największa mądrość, jaką może osiągnąć człowiek, to nie samo pogodzenie z nieuchronnością śmierci, ale jej akceptacja jako czegoś, co nadaje sens doczesności. Dlatego w ciszy zapalmy znicze na grobach zarówno bliskich, jak i nieznajomych.