Nie chodzi nawet o przyjmowanie uchodźców, chociaż zamykając się przed nimi, gwałcimy zasady solidarności. Może papież Franciszek daremnie wzywać, my wiemy swoje. Już nikt nie pamięta, że gładko przełknęliśmy kilkadziesiąt tysięcy Czeczenów, boimy się dziesięciokrotnie mniejszej liczby Syryjczyków, spośród których wielu jest chrześcijanami. I to w kraju, który swój katolicyzm proponuje Unii Europejskiej jako wzorzec przyszłości. „Cudzych ciężarów nie noście" – tak nadwiślańska herezja proponuje zmodyfikować Ewangelię.

Chodzi jednak o coś więcej. Solidarność jest fundamentem zarówno Unii, jak i NATO. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Kiedy klepaliśmy biedę w czasach jaruzelskich, to właśnie Niemcy – a z nimi inni zachodni Europejczycy – zasypywali nas paczkami, nie wspominając o powielaczach. Za ich pieniądze budujemy autostrady, gmachy publiczne i co tam jeszcze. Z tej samej kasy rolnicy czerpią dopłaty, które wreszcie wyciągnęły polską wieś z odwiecznej biedy. Dziś mamy Zachód za wyzyskiwaczy i siewców zgnilizny. Ale mało tego: Włochy, które też świadczyły na naszą rzecz, przepełnione są tłumami uchodźców, za nimi idą Grecja i Hiszpania. Same sobie nie poradzą, zwłaszcza południe Włoch jest na skraju załamania.

Nie chodzi o to, aby przyjąć te tłumy. Europa nie jest w stanie utrzymać wszystkich chętnych. Ale co robimy, aby pomóc naszym południowym braciom w rzekomo solidarnej Unii? Jak przyczyniamy się do ochrony śródziemnomorskiej granicy? Czy udał się tam choć jeden polski okręt? Przecież unijna agencja Frontex mieści się w Warszawie. Kiedyś Solidarność budziła szacunek świata. Ci, którzy dziś odwołują się do jej dziedzictwa – już tylko politowanie.