Dlaczego niby urzędnicy polskiej Komisji Nadzoru Finansowego mieliby rozumieć coś więcej? Przewodniczącego KNF powołuje premier. Członkami są minister właściwy do spraw instytucji finansowych, minister właściwy do spraw gospodarki, minister właściwy do spraw zabezpieczenia społecznego albo jego przedstawiciel, prezes NBP albo jego reprezentant i przedstawiciel prezydenta. Oczywiście ministrowie nie korzystają z prawa zasiadania w komisji. Korzystają z prawa skierowania do niej swoich przedstawicieli. Ale za ich działania urzędowe odpowiadają jak za swoje własne.

Komisja jest po to, by sprawować nadzór nad sektorem bankowym, rynkiem kapitałowym, ubezpieczeniowym, emerytalnym, instytucjami płatniczymi i biurami usług płatniczych, instytucjami pieniądza elektronicznego oraz nad sektorem kas spółdzielczych. Na stronie internetowej Komisji wyszukiwarka nie pokazuje ostrzeżeń w kolejności chronologicznej, trudno więc sprawdzić, czym się ostatnio zajmowała. Ale alfabetycznie można sprawdzić, że do dziś nie ostrzega przed GetBackiem. Ciekawe, czy uznała, że i tak już wszyscy wiedzą, więc nie ma się co wygłupiać, czy może wierzy, że spółka jakoś pospłaca swoje długi? Na przykład, sprzedając kolejną transzę swoich obligacji przez zaprzyjaźnione Domy Maklerskie licencjonowane przez Komisję, tym, którzy jednak o GetBacku jeszcze nie słyszeli?

Rozumiem, że są ludzie gotowi uwierzyć, że jakaś spółka odkryła, jak wyprodukować kamień filozoficzny i to nie taki, który zamienia metal w złoto, lecz taki, który zamienia papier w banknoty NBP, i ponadprzeciętnymi zyskami z tego tytułu będzie się hojnie dzielić z wszystkimi, którzy wcześniej swoje banknoty przekażą jej na wyprodukowanie tego kamienia. Ale żeby ci wszyscy ponadprzeciętnie mądrzy ludzie z państwowego nadzoru finansowego też w to wierzyli? Ludzie zawsze się oszukiwali, oszukują i będą oszukiwać. Za oszustwa można i należy ich karać. Ale przestańmy przynajmniej oszukiwać Polaków, że jakaś państwowa komisja może ich zawczasu ochronić przed oszustami.