Jak Komisja Europejska odpowie na białą księgę broniącą stanowiska rządu w Warszawie wobec unijnych zarzutów łamania praworządności? Na razie wszystko wygląda sympatycznie, nasz premier prezentuje się nieźle na tle plejady starszych panów brukselskich, są uśmiechy i niedźwiedzie uściski Jeana-Claude'a Junckera, nieustępujące pocałunkom usta-usta, w jakich gustował niezapomniany Leonid Breżniew.

Ale nie może się to skończyć dobrze, bo jeśli Unia dyplomatycznie przymknie oko, to sprzeniewierzy się wartościom, w imię których powstała i które są zapisane w jej dokumentach założycielskich. Jeśli dostrzeże problem, będzie musiała podjąć dalsze działania, co oznacza jej rozpad, a przynajmniej podział na dwie nierówne części. Cóż z tego? – powiedzą autorzy białej księgi. Przecież mamy bratanków w Budapeszcie, montujemy jeszcze szerszą koalicję od Rygi i Wilna aż po Wiedeń, a może i Rzym. Nie oddamy nawet guzika od munduru!

Niestety. Walka o praworządność nad Wisłą będzie długa i z pozoru mało efektowna, ale wyniszczająca. Nie będzie w niej zwycięzców – jedynie przegrani. Wcale nie dlatego, że na ograniczenie funduszy pomocowych jest więcej sposobów niż tylko wymagający jednomyślności art. 7. Suwerenność rozumiana jako swoboda niszczenia demokracji jest zakwestionowaniem fundamentów nie tylko Unii, ale i NATO. Oznacza to koniec Europy, jaką znamy: wspólnoty solidarnej, opartej na wspólnie wyznawanych wartościach, obecnych nie tylko w odświętnych frazesach. Czy inna Europa jest możliwa? Oczywiście! Na Unię małą i ciasno zwartą wokół zachodniego jądra są już chętni. My zaś z godnością i suwerennością pozostaniemy w szarej strefie. Chyba że od początku o to chodziło...