Albo sekularyzacja. Niby że ludzie wraz z rozwojem cywilizacyjnym odchodzą od religii. Ale jak się ma do tego choćby przykład USA – wysokorozwiniętego kraju religijnych ludzi – nie sposób się już dowiedzieć. Nieuchronny miał być też upadek książki, która miała zostać zniszczona kolejno przez gazety, radio, telewizję, a nade wszystko internet. Jak wiemy, nic takiego się nie stało. Świat wcale nie czyta mniej. Niestety, Polska woli przerzucanie stron na smartfonie, co widać choćby w warszawskim metrze, gdzie człowiek z książką jest równie rzadkim gatunkiem jak żubr w Puszczy Białowieskiej.

Piszę te słowa, przeglądając wyniki badań poziomu czytelnictwa, przygotowywane od lat przez Bibliotekę Narodową. Nie jest to lektura przyjemna, jako że uświadamia nam skalę cywilizacyjnego zapóźnienia Polski. W tym roku spadek czytelnictwa przynajmniej się zatrzymał, ale na jakim poziomie?! Tylko 38 proc. Polaków powyżej 15. roku życia sięgnęło po książkę w roku 2017! To znaczy, że prawie dwie trzecie naszych współobywateli nie czyta w ogóle. Jeśli ktoś szuka powodu, by postawić III RP przed Trybunałem Stanu, ten wydaje się odpowiedni.

Nie chcę powiedzieć, że wina leży po stronie rządzących. Chodzi o to, że nikt nawet nie próbował tego negatywnego trendu zatrzymać. Pierwsze działania pojawiły się pod koniec kadencji poprzedniego rządu, dziś są kontynuowane, ale to zdecydowanie za mało. A przecież kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, te same badania Biblioteki Narodowej pokazywały, że czyta 58 proc. Polaków. To wynik, którego można było i należało bronić.

Oczywiście, wszystko zaczyna się w domu i jeśli rodzice czytają, czytać będą również dzieci, ale edukacja też jest ważna. Prawda, że życiowy sukces bierze się z czytania książek, nie jest u nas powszechnie znana. I jeśli to się nie zmieni, kolejne pokolenia będą skazane na pracę na zmywaku w Londynie, w kraju zaczytanych Brytyjczyków.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia