Potem ze strachem wyciągnęli z krzaków, przenieśli przez obstawioną patrolami dzielnicę i uruchomili w piwnicy. Tak powstał „Hutnik", największe po „Tygodniku Mazowsze" pismo podziemnej Solidarności, osiągające w porywach kilkadziesiąt tysięcy nakładu, rozchodzące się w całej Polsce, zaciekle tropione, ale działające nieprzerwanie aż do „półwolnych" wyborów w historycznym 1989 roku.

Był „Hutas" (tak go żargonowo nazywano) znakiem sprzeciwu wobec tego, co działo się z poręki gen. Jaruzelskiego, pokazywał, że inna Polska jest możliwa. Kiedy bezpieka rozbiła drukarnię, odżywał w innym zakamarku. Kiedy ówczesny „oberpolicmajster" Krakowa pochwalił się w telewizji konfiskatą nielegalnych wydawnictw i maszyny offsetowej, następnego dnia wydaliśmy numer zaczynający się od tekstu: „a kuku, generale...". Było to możliwe dzięki odwadze nieżyjącego już drukarza, który odbijał „Hutasa" w państwowej drukarni.

Przed kilkoma dniami żegnaliśmy na cmentarzu Barbarę Zientarską (pseudonim: Kaśka). Samotna, niepełnosprawna kobieta zaryzykowała wszystko dla sprawy, w którą wierzyła. W jej domu przez parę lat mieściła się drukarnia i centrum kolportażu, tutaj ukrywali się „nielegalni". Na szczęście wpadka miała miejsce dopiero w 1987 roku; nadpsuty socjalizm miał naruszone kły, nie zdążył z zemstą.

Ale co uczyniła wolna Polska dla takich jak ona, jak ofiarni drukarze, jak wielu im podobnych? Coraz więcej z nas patrzy na świat z niebieskich wysokości. Ostatni żyjący ludzie „Hutasa" zgromadzili się nad grobem, niektórzy na wózku, inni o lasce. Nie zrobili karier ani w „III Rzeczpospolitej", ani w „IV" ani w „dobrej zmianie". Czy nasze dorosłe dzieci i wnuki potrafiłyby zaryzykować aż tak wiele, bez wiary w jakąkolwiek nagrodę? Bo Polska znowu potrzebuje ludzi odważnych i zdeterminowanych.

Nie potrafię uwierzyć, by potomstwo ludzi „Hutnika", podobnych mu pisemek i dzielnych akcji, pozwoliło nałożyć sobie knebel lub uzdę!