Niemiecka kanclerz pojawi się w piątek w Białym Domu w chwili, gdy żywe będą jeszcze echa wizyty Emmanuela Macrona, jej najważniejszego partnera na scenie europejskiej.
Jest to wizyta robocza, która trwać będzie niespełna 24 godziny. Rozmowa i obiad z Donaldem Trumpem wypełnią piątkowy program.
O żadnym wystąpieniu w Kongresie mowy nie ma. Zresztą kanclerz Merkel przemawiała już tam za czasów Baracka Obamy.
Nie ma mowy o serdecznościach ze strony Trumpa, których adresatem był Macron, w postaci chociażby serdecznych uścisków, a nawet wymiany pocałunków. Dobrze będzie, jeżeli Trump zdecyduje się tym razem na podanie pani kanclerz ręki przed kamerami, czego demonstracyjnie nie zrobił przed rokiem. Trump zna szefową niemieckiego rządu od dawna i nie czynił nigdy tajemnicy, że nie żywi wobec niej osobiście i do Niemiec ciepłych uczuć.
Przed amerykańską wizytą Merkel w Berlinie gościł Wess Mitchell, odpowiedzialny za Europę w Departamencie Stanu. Jak twierdzi „Der Spiegel", przywiózł on ostrzeżenie dotyczące dwu spraw. Pierwsze dotyczy znanego już żądania Trumpa, aby Niemcy podjęły niezwłocznie decyzję o zwiększeniu wydatków na obronę do poziomu 2 proc PKB, rekomendowanego przez NATO. Druga sprawa dotyczy wstrzymania projektu gazociągu Nord Stream 2. Jak pisze „Spiegel", wysłannik Trumpa miał zagrozić, że jeżeli Niemcy nie wykażą w obu sprawach należytego zrozumienia, prezydent poruszy je w czasie konferencji prasowej z panią kanclerz, aby uwidocznić, jak głębokie są różnice pomiędzy Waszyngtonem a Berlinem.