„Kim usiłuje pokazać USA, że cieszy się stabilnym poparciem Pekinu" – stwierdziła japońska gazeta „Nikkei Asian Review", która pierwsza poinformowała o wizycie.
Kim Dzong Un przyleciał na dwudniowe rozmowy do Pekinu aż trzema samolotami. W jednym leciał sam, drugi wiózł resztę północnokoreańskiej delegacji, a trzeci – bagaże i samochody Kima (te same, których używał w Singapurze). Wbrew dotychczasowej praktyce chińskie media poinformowały o wizycie w jej trakcie – poprzednio robiły to dopiero po wyjeździe Koreańczyka.
Pierwszy raz lider z Pjongjangu opuścił swój kraj pod koniec marca, gdy pociągiem odziedziczonym po ojcu przyjechał do Pekinu. Na początku maja już samolotem przybył do chińskiego portu Dalian. Tak wtedy, jak i obecnie jedynym celem wizyt były rozmowy z chińskim przywódca Xi Jinpingiem. „Kim usiłuje wciągnąć Chiny do swojej dyplomacji" – uważa południowokoreańska gazeta „Munhwa Ilbo". Pekin jest nadal jedynym sojusznikiem Pjongjangu, a przed wprowadzeniem sankcji był też najważniejszym partnerem handlowym. Ale korzystając z amerykańsko-północnokoreańskich negocjacji, prowadzi on własną grę.
Tuż po szczycie Trump – Kim w Singapurze do Pekinu przyjechał amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo. – To ważne, by Chiny były konstruktywnym uczestnikiem następnych działań – przekonywał chińskiego ministra spraw zagranicznych Wang Yi. Chiny bez wątpienia mogą uczynić je jeszcze cięższymi.
Pekin wcześniej kilkakrotnie proponował USA i Korei Północnej „obopólne zamrożenie", czyli przerwanie komunistycznych prób nuklearnych i rakietowych oraz amerykańsko-południowokoreańskich manewrów wojskowych. Tuż po spotkaniu w Singapurze prezydent Trump zapowiedział – a Pentagon potwierdził w poniedziałek – zawieszenie wspólnych, sierpniowych manewrów Freedom Guardsmen. Jednak wszelkie osłabienie amerykańskiej aktywności wojskowej w tym regionie wywołuje zaniepokojenie sojuszników USA: Korei Południowej i Japonii, które w równym stopniu obawiają się nieprzewidywalnego Kima co i chińskiej potęgi militarnej.