Ostatnie dane Narodowego Banku Polskiego dotyczące salda wymiany handlowej dotyczą lipca br. Eksport towarów, licząc w euro, wzrósł wtedy o 10,7 proc. rok do roku, po zwyżce o 8,7 proc. w czerwcu i 8,6 proc. w całym II kwartale. Ten obiecujący początek III kwartału nie zmienił jednego: Polska trzeci miesiąc z rzędu odnotowała deficyt w handlu towarowym. Wyniósł on 547 mln euro, najwięcej od dwóch lat. W efekcie po siedmiu miesiącach roku ujemne saldo wymiany towarowej wynosiło 655 mln euro, podczas gdy w takim samym punkcie 2016 r. mogliśmy pochwalić się nadwyżką na poziomie 2,2 mld euro.
Jest już w zasadzie przesądzone, że także cały bieżący rok zakończy się deficytem handlowym. Będzie to w pewnym sensie powrót do normalności, bo lata 2015–2016 były pierwszymi od początku transformacji gospodarczej, gdy polski eksport towarów przewyższył import.
Import w rozkwicie
W ub.r., jak wynika z danych NBP, eksport towarów z Polski wzrósł o 3,1 proc. Dlaczego, choć w tym roku jego dynamika jest wyraźnie wyższa, saldo handlowe stało się ujemne?
Główną przyczyną tego zjawiska jest ostre przyspieszenie wzrostu importu. O ile w ub.r. zwiększył się on o 2,7 proc. (licząc w euro), o tyle od stycznia do lipca już o 11,2 proc. rok do roku. To przede wszystkim efekt bardzo dobrej koniunktury na polskim rynku pracy, która wraz z programem 500+ przyczyniła się do szybszego wzrostu wydatków konsumpcyjnych. Część swoich rosnących szybko dochodów gospodarstwa domowe przeznaczają na towary z importu.
– Trzeba liczyć się z tym, że ożywienie w inwestycjach, które wkrótce powinno się na dobre rozpocząć, przełoży się na dodatkowe zapotrzebowanie na dobra zagraniczne i przez to import będzie nadal rósł szybko. Do zaspokojenia popytu konsumpcyjnego i inwestycyjnego nasza gospodarka potrzebuje bowiem zagranicznych towarów – powiedział „Rzeczpospolitej" Grzegorz Ogonek, ekonomista z Banku Zachodniego WBK. Ubiegłoroczne załamanie inwestycji było jedną z przyczyn spadku dynamiki importu w stosunku do 2015 r., gdy wynosiła ona 5 proc.