– Niższy wzrost gospodarczy, większe nierówności i mniejsza transparentność to dobra recepta na wybuch kryzysu klasy średniej w krajach rozwiniętych – ostrzegała Christine Lagarde, dyrektor wykonawcza Międzynarodowego Funduszu Walutowego, podczas szeroko dyskutowanej środowej sesji na temat kryzysu tej grupy obywateli. Lagarde stwierdziła, że klasa średnia w gospodarkach rozwiniętych jest pogrążona w kryzysie. O ile jej udział w globalnej populacji w ostatnich latach wzrósł, to w Stanach Zjednoczonych i wielu innych zamożnych krajach się zmniejszył.
Mówił o tym zresztą w Davos doradca Donalda Trumpa Anthony Scaramucci, przypominając, że po kryzysie finansowym 8 mln Amerykanów przesunęło się z klasy średniej do grupy tzw. ubogich pracujących, których zarobki ledwie starczają na utrzymanie. To oni często są ofiarą zmian związanych z globalizacją i automatyzacją, w tym przenoszenia produkcji i usług do tańszych krajów oraz robotyzacji zakładów przemysłowych.
Liberalny porządek zagrożony
– Możemy znajdować się w momencie, w którym globalizacja się kończy – przyznał uczestniczący w debacie o kryzysie klasy średniej Ray Dalio, szef Bridgewater Associates, największego pod względem wielkości aktywów funduszu hedgingowego na świecie. Dodał, że zamiast globalizacji coraz częściej mówi się teraz o protekcjonizmie. W panelu tym uczestniczyli też Larry Summers, były amerykański sekretarz skarbu, oraz Piere Carlo Padoan, włoski minister finansów.
Szefowa MFW przypominała, że już w 2013 r. ostrzegała przed negatywnymi skutkami, które przyniósł wzrósł nierówności majątkowych na świecie, ale nawet eksperci pracujący dla MFW byli głusi na te przestrogi. – Mam nadzieję, że teraz mnie posłuchają – dodała szefowa MFW.
Jej zdaniem receptą na ten kryzys mogłaby być większa redystrybucja społeczna bogactwa. Co może oznaczać wyższe podatki dla bogaczy. – Najbogatsze 1 proc. ludzi na świecie nie jest obciążone takimi ciężarami podatkowymi, jak powinno – podkreślał w Davos Joe Biden, odchodzący wiceprezydent USA.